2013/12/10

Płynące wieżowce


W czym leży fenomenalność niektórych filmów? To, że mimo upływu lat z chęcią się do nich wraca? Według mnie są trzy takie chwyty. Charyzmatyczny, intrygujący bohater, oryginalna, nietuzinkowa historia lub po prostu niekonwencjonalny, kompletnie nowatorski sposób odgrzania tego, co stare. W momencie, gdy filmowemu twórcy uda się połączyć razem te elementy, powstaje dzieło rewelacyjne, uniwersalne, ponadczasowe - klasyk. A co z obrazami mniej ambitnymi, których fala nas zalewa? One zazwyczaj posiadają tylko jeden element, który gwarantuje im popularność. Będąc niedawno w kinie na najnowszym filmie Tomasza Wasilewskiego, próbowałam odnaleźć ten chwyt i zrozumieć dlaczego krytycy i ludzie kina zachwycają się Płynącymi Wieżowcami. Ja nie potrafię, być może dlatego, że film za bardzo przywodzi mi na myśl niemiecką Siłę Przyciągania, która w zestawieniu z polską produkcją, moim zdaniem wygrywa. Nie lubię kopi, a takie właśnie miałam cały czas wrażenie, oglądając ten film.

Nie wiem, co się zmieniło: czy stałam się bardziej wysublimowanym widzem „filmów gejowskich” i oczekuję czegoś więcej, niż  mdłego romansu, czy dopadła mnie znieczulica, bo nie potrafię zauważyć tych „kipiących emocji” (cytując „Polskę The Times”), a może po prostu nie zrozumiałam tego filmu? Historia mnie nie uwiodła, aktorzy nie przekonali, a montaż nie zaciekawił. W pewnym momencie nawet, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, chciałam by film się wreszcie skończył. Historia Kuby, Sylwii i Michała, którą przedstawia nam reżyser, ma sprawiać pozory wyjątkowej, jednak we współczesnej rzeczywistości taka nie jest, a w nasze ręce trafia coraz więcej podobnych filmów z tego nurtu. Mamy parę zakochanych w sobie ludzi (przynajmniej na początku tak nam się wydaje), która wiąże ze sobą wspólną przyszłość. Sylwia kocha Kubę, jednak czy on czuje to samo? Niekoniecznie. Sielankę przerywa pojawienie się Michała oraz wątpliwości, które dopadają Kubę. Znów mamy kwestię szczęścia człowieka i odnalezienia siebie w otaczającym świecie. Na dodatek Wasilewski dorzuca do tego dziecko, kwestię odpowiedzialności Kuby, presje rodzinną i przemoc, ofiarą której pada Michał. Jak wypada całość? Tak jak wspomniałam, da się świetnie odgrzać temat powielany tysiąc razy, więc tym bardziej stosunkowo świeżą historię. Jednak reżyser nie wkłada wysiłku by wyróżnić czymś swój film, a tworzy z niego niemalże polską wersję filmu Lacanta.


Teraz kilka podobieństw Płynących Wieżowców do Siły Przyciągania. Przede wszystkim jest to historia - młoda para, w życiu której pojawia się nagle ktoś trzeci. Główny bohater z tego, co pokazuje nam kamera jest heteroseksualny, a momentami wstydzi się tego, że mogłoby być inaczej (scena bójki z chuliganem). Natura i popęd jednak okazują się być silniejsze. Idąc dalej widzimy jego rozdarcie emocjonalne, reakcję dziewczyny, gdy domyśla się prawdy i nie może uwierzyć. Kolejnym podobieństwem są relacje bohatera z matką, z  którą mieszka i jej nastawienie do całej sprawy. Tak jak w Sile Przyciągania, rodzice usiłują wmówić bohaterowi nienormalność, w ogóle go nie rozumiejąc. By mieć chwilę spokoju, Kuba trenuje, biega (podobnie robił Mark). Gdy sytuacja jest napięta, całość pogarsza dodatkowo wiadomość o ciąży Sylwii (w Sile Przyciągania mamy ten motyw na samy początku). Koniec końców, zawsze jest ten sam dylemat: zachować się jak mężczyzna, wziąć pełną odpowiedzialność za swoje czyny i zrezygnować ze szczęścia? Decyzja wcale nie należy do najłatwiejszych i czas poświęcony na jej podjęcie zawsze skutkuje stratą. W przypadku obu filmów zachowanie bohatera sprawia, że traci to, o co był gotowy walczyć, a bliskie mu osoby stają się ofiarami przemocy na tle nietolerancji. Ale czy to oznacza, że się podda? O ile w Płynących Wieżowcach  mogłoby się wydawać, że bohater od początku filmu zatoczył koło i wrócił na to samo miejsce, o tyle w drugim filmie reżyser dokładnie nam tego nie zdradza, choć też widać kolistość w losach bohatera. Suma summarum obaj przechodzą wewnętrzną przemianę i dokonują wyboru.

Już nie chodzi tylko o fabułę, która moim zdaniem leży, tu nawet aktorzy wypadają przeciętnie i słabo. Obsadzenie Mateusza Banasiuka (Kuba) i Bartosza Gelnera (Michał) w głównych rolach nie było dobrym pomysłem. Nie czuje się chemii na ekranie, to chyba największy zarzut. Postacie stworzone przez nich nie przekonują, a sceny, które powinny wyzwalać większe emocje - nie robią tego. Mam wrażenie, że to głupi flirt, a nie miłość. Poczucie fałszu na ekranie jest tak duże, że w ostateczności cały film wydaje się być tylko wyreżyserowaną przygodą, niestety smutną. Podobnie jest z Martą Nieradkiewicz (Sylwia), która jest irytująco nijaka. Jedynym mocnym punktem tutaj jest dla mnie postać matki Kuby (Katarzyna Herman), która jest wyraźną indywidualistką, o własnych zasadach i przekonaniach, których nie pozwala sobie odebrać.


Płynące Wieżowce nie zachwycają, imponują czy powalają, mogę to spokojnie powiedzieć. Nie wiem czy to zignorowanie tematu wynika z faktu, że wątek homoseksualistów wciąż jest w naszym społeczeństwie odsuwany na bok, a jeśli już zostanie poruszony, to wyłącznie pobieżnie i szczątkowo. Wydaje mi się, że tak też postąpił Wasilewski realizując swój film. Jedyną opinią, z którą mogę się zgodzić jest stwierdzenie odnośnie głosu młodego pokolenia. Kino powinno być wizytówką ludzkości i Wasilewski to robi, akcentując jak ważna jest dla współczesnych potrzeba akceptacji społecznej, odnalezienia siebie, zrozumienia i tolerancji.

Trzymajcie się ciepło,

Passionflooower.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz