„Ulice getta prowadziły donikąd. Kończyły się zawsze
murem”*

II
Wojna Światowa. Temat rzeka. Jednak dla nas - przodków tych, którzy przelewali
krew byśmy mogli dziś wychowywać się i żyć w wolnym kraju, byśmy mogli nazywać
się Polakami, to coś więcej niż fakt historyczny. Burzliwy początek
dwudziestego wieku i cała jego pierwsza połowa to niezaprzeczalnie ważny
element naszej tożsamości narodowej. Możemy mylić teks zwrotek hymnu, możemy
nie wywieszać flagi 3 maja, ale nie ma możliwości byśmy nie wiedzieli, co
wydarzyło się pamiętnego września 1939 roku. Temat wojny, okupacji,
prześladowań, holocaustu, został wyczerpany przez historyków, pisarzy czy
filmowych twórców do cna i wydaje się, że odnośnie II Wojny Światowej kto jak
kto, ale my - Polacy wiemy wszystko. Nie ma okrucieństwa, z którym nie zetknęli
byśmy się. Dlaczego więc w 2002 roku Roman Polański podjął się wyreżyserowania
kolejnego dramatu wojennego z Warszawą w tle? Odpowiedź jest złożona. Polański
zawsze podkreślał, że temat okupacji jest mu szczególnie bliski, jednakże gdy
znalazł asa w rękawie, nie mógł odpuścić. Zagrał „va bank”. Czy wygrał?
„Pianista” to niesamowita historia rozgrywająca się na
naszym własnym podwórku. Na tle wybuchu II Wojny Światowej Polański skupia się
na losach jednego człowieka, dziś już trochę zapomnianego - Władysława
Szpilmana, jednego z najwybitniejszych polskich pianistów i kompozytorów
swojego pokolenia, współtwórcy Polskiego Radia i oczywiście Żyda. Okiem kamery
reżyser pokazuje okupacyjną codzienność od strony kompletnie niewinnego
człowieka, artysty, w dodatku ofiary prześladowań. Losy Szpilmana stają się
osią dla filmu, który oprócz dobrze znanego tematu wojny, skupia się również na
niesamowicie silnych relacjach rodzinnych. „Niech się wydarzy, co ma się wydarzyć, lepiej jednak,
byśmy byli wtedy razem” mówi w pewnym
momencie Władek (rewelacyjny Adrien Brody), a Polański dostarcza kilku
poruszających scen m.in. wspólnego jedzenia Irysa czy rozdzielenia Szpilmana z
rodziną, utwierdzając nas tym samym w przekonaniu, że mimo największej biedy
czy głodu, wsparcie bliskich jest po prostu bezcenne. Gdy w końcu Szpilman
zostaje kompletnie sam w Warszawie i obserwuje bunt w getcie, a następnie
powstanie warszawskie, rozpoczyna desperacką walkę o przetrwanie, co dzięki
niesamowitemu szczęściu, a może trochę przeznaczeniu, udaje mu się. Jak inaczej
wytłumaczyć pomoc od kapitana Wehrmachtu, który dożywia ukrywającego się
Szpilmana? Nie przychodzi mi na myśl nic innego, jak wyjątkowość osoby Władysława Szpilmana.

Oprócz
losów wybitnego kompozytora niezwykle ważną rolę w „Pianiście” odgrywa
Warszawa, która na oczach bohatera zamienia się w zgliszcza. Dzięki usytuowaniu
stolicy na pozycji niemalże bohatera filmu, Polański podkreśla, jak wielkie
brzemię na mieszkańcach odcisnęło zrównanie z ziemią tego wielkiego miasta. „W głębi
człowieka jest wiele zła i zwierzęcych instynktów. Wychodzą one na jaw, gdy
mogą się bez przeszkód rozwijać”, powiedział
Szpilman. A wojna usunęła wszelkie przeszkody, pozbawiając Polaków
jakichkolwiek złudzeń na przejawy człowieczeństwa ze strony wroga. Spalenie
Warszawy wydaje się więc być zobrazowaniem słów pianisty.
Minusy? Film powstał na podstawie książki Władysława
Szpilmana „Pianista”, jednak dzieło Polańskiego pomija wiele elementarnych
rzeczy, które nadają książce unikatowy klimat. Dzieje się tak na przykład z
przemyśleniami Szpilmana, jego monologami, spostrzeżeniami, które tworzą
emocjonalny, wręcz osobisty portret artysty i okupowanego świata widzianego
jego oczyma. Roman Polański w swoim obrazie zrezygnował z tego, pozbawiając
jednocześnie Adriena Brody’ego możliwości aktorskiego wykazania się. O ile więc
reżyser znalazł świetną historię, dającą szansę na zupełnie inne przedstawienie
dziejów okupowanej stolicy, o tyle nie wykorzystał w pełni potencjału
Władysława Szpilmana. W efekcie zapamiętujemy tylko podstawowe informację o tym
wybitnym pianiście, wciągamy się w jego historię, ale niestety nie jesteśmy w
stanie zrozumieć. I tak, jak nie da się wyleczyć zęba bez wizyty u stomatologa,
tak by pojąć przez co właściwie przeszedł Szpilman, musimy wkraść się do jego
umysłu, myśli. W tym przypadku będzie to książka, której niestety film
Polańskiego nie przebił, lecz mimo to zyskał uznanie Amerykańskiej Akademii
Filmowej, zdobywając trzy Oscary (w tym dla najlepszego filmu, reżysera i
scenariusza) oraz kilka innych, prestiżowych nagród m.in. Złotą Palmę. W każdym
razie ile by nie mówić o „Pianiście”, film zdecydowanie wart
obejrzenia dla historii Władysława Szpilmana, która mam wrażenie, że z
pokolenia na pokolenie będzie oddalać się coraz dalej, niczym statek znikający
we mgle, aż za nasz horyzont.
Do następnego.
Bye, passionflooower.
* Władysław Szpilman
Jeden z najbardziej poruszających filmów o sytuacji Żydów, jakie kiedykolwiek widziałam.
OdpowiedzUsuń