2013/12/17

Jared Leto: Kupiłem swoje przeznaczenie prosto z piekła

Wpadłam jakiś czas temu na pomysł, by stworzyć tutaj cykl "IKONY" z ciekawie spisanymi biografiami osób, które nas fascynują i inspirują swoją twórczoscią. Coś, co przedstawi je w troszkę innym świetle. Nie chcemy się ograniczać, więc będą pojawiać się tu osobowości z różnych dziedzin. W ten sposób przedstwiam wam pierwszy post z tego cyklu, poświęcony ważnej dla mnie postaci.

„All my life 
I was never there just a ghost 
Running scared
Here our dreams aren't made
They're won

Lost in the city of angels
Down in the comfort of strangers, I 
Found myself in the fire burned hills
In the land of a billion lights

Bought my fate
Straight from hell
Second sight has paid off well
For a mother, a brother and me…”

City Of Angels, 30 Seconds To Mars



Kilka miesięcy temu razem ze swoim zespołem wydał czwarty w karierze grupy album. Jak twierdzi, jest on najambitniejszym dokonaniem zespołu, czymś przełomowym, refleksyjnym, po części rozliczeniem z przeszłością, po części metafizyczną podróżą na nieznane muzyczne wody. Nowym początkiem, oddechem od tego, co muzycy tworzyli do tej pory, a podążali w rozmaitych kierunkach. Interesującym wyznaniem wydaje się jeden z singli, „City Of Angels”. Piosenka ma bardzo biograficzny charakter, jest osobista i głęboko ugruntowana wieloma emocjami. Jared przyznaje, że jest to dla niego ważny utwór, ponieważ opowiada o jego życiu. Ale czy w kilku wersach da się rzeczywiście przedstawić historię tego człowieka? Dla świata jest rockowym muzykiem, inni pamiętają go wyłącznie jako aktora, a przecież są i tacy, którzy znają go jako wiecznie uśmiechniętego chłopca, spełniającego się w wielu dziedzinach życia, od malarstwa, grafiki, fotografii, do reżyserii. A kim tak naprawdę jest? Po prostu sobą. Indywidualistą wymykającym się wszelkim zasadom.




Z bonami żywnościowymi w ręku.

Jared Leto jest świetnym przykładem „american dream” - mając nawet mniej niż nic, zdobył wszystko o czym marzył. Recepta na sukces? W jego wykonaniu to praca, praca, wiara w siebie i jeszcze raz praca. Pracuj tak ciężko, jak nikt inny, powtarza niczym mantrę. Determinacja przyniosła wymarzony sukces. Urodzony w biednej Luizjanie 26 grudnia 1971 roku Jared, nie miał łatwego życia. Wychowywany wraz ze starszym bratem przez nastoletnią, samotną matkę-hipiskę, wiódł cygański tryb życia, mieszkając w Kolorado, Ameryce Południowej czy na Haiti. Jego ojciec zostawił ich, gdy byli jeszcze małymi dziećmi i ponownie się ożenił. Zmarł niedługo potem, a chłopcy nigdy go nie poznali. Wbrew najgorszym przesłankom, Constance robiła wszystko, co w swojej mocy, by zapewnić dzieciom choć namiastkę szczęśliwego dzieciństwa. Jared pamięta jak razem z bratem wdrapywali się na obłocone brzegi Missisipi, trzymając w dłoniach bony na żywność, lecz mimo to, byli szczęśliwi. Na święta zawsze robili sami prezenty i dopiero gdy podrośli, zrozumieli, jak biedni byli. Leto to nazwisko, jakie Jared otrzymał od ojczyma, który kochał i wychowywał chłopców jak własnych synów, ale i on wkrótce zmarł. Jared wspomina, że od dziecka, gdy tylko pamięta, muzyka zawsze była w ich domu, a matka często śpiewała w aucie i sprowadzała swoich przyjaciół, artystów. Mając zaledwie kilka lat Leto grał już na gitarze i pianinie, a jego brat na perkusji. To właśnie matka odkryła talent i zakrzewiła w dzieciach ducha do muzyki oraz sztuki. W niczym ich nie ograniczała, a lekka ręka przełożyła się również na wychowanie synów, którzy dorastając wymknęli się jej. Lata osiemdziesiąte przyniosły wiele zmian i problemów. Amerykę zalała fala narkotykowego biznesu oraz epidemia AIDS, a Jared przyznaje dziś, że wtedy mógł zostać albo złodziejem, albo dilerem. Wtedy z pomocą przyszła mu sztuka. By uchronić się przed losem, jaki spotkał większość jego kolegów, podjął studia na University of Arts w Filadelfii, lecz szybko stwierdził, że nie jest wystarczająco zdolny i przeniósł się do School of Visual Arts do Nowego Jorku, gdzie dostał się na tworzenie filmów. To był strzał w dziesiątkę, tu się odnalazł

Zdjęcie z albumu rodzinnego. 3. urodziny Shannona, którego Constance trzyma, a Jared myszkuje na stole.
Od najmłodszych lat Shannon i Jared rozwijali się twórczo.

Jeśli masz dosyć odwagi, że by marzyć, wszystko jest możliwe.

Podczas studiów Jared spróbował aktorstwa i walczył o to, by pokazać siebie jako aktora. W tym celu przeniósł się do Los Angeles, wytrwale walcząc. Zapał po raz kolejny się opłacił, bo w 1994 został zauważony i otrzymał rolę w młodzieżowym serialu „Moje tak zwane życie”, emitowanym przez MTV. W ciągu roku serial zyskał niesamowitą popularność, a w roku 1996 i 1997 Jared został wybrany jednym z „50 Najpiękniejszych Ludzi”. Leto stał się rozpoznawalny, a o to zabiegał. Na fali sukcesu pojawił się w filmach „Skrawki życia”, „Ostatnie takie lato”, „Ulice Strachu” czy „Cienka czerwona linia”. W miarę rosnącej popularności i przy coraz większej liczbie tytułów na aktorskim koncie, Leto zyskał swobodę i uświadomił sobie, że nie zawsze warto brać to, co mu oferują, a sprytniej jest skupić się mniejszych rolach u znaczących reżyserów. Tym sposobem zagrał kontrowersyjną rolę w „Podziemnym kręgu”, pojawił się w „American Psycho” i rewelacyjnym „Requiem dla snu”, które przyniosły mu realną sławę i uznanie. Jared już wtedy wiedział, że bycie dobrym aktorem wymaga czegoś więcej niż wyuczonego tekstu.  Grając w „Requiem…” radykalnie schudł,  na czas zdjęć zrezygnował z cukru i seksu, by zrozumieć istotę nałogu oraz przez dwa tygodnie żył z nowojorskimi narkomanami. Wzbudził sensację. Kolejnym takim wyzwaniem była rola w „Rozdziale 27”, gdzie zagrał zabójcę Lennona (do tego filmu przytył ponad trzydzieści kilogramów i nabawił się poważnych problemów zdrowotnych). Od tego momentu w Hollywood był kojarzony z rolami niekonwencjonalnymi, co potwierdził występując w skomplikowanym obrazie „Mr. Nobody”. W końcu pokazał światu prawdziwego siebie, indywidualistę jakim był od dziecka. Jeśli wszyscy szli w prawo, on musiał iść w lewo, gdy ktoś stawiał mu granicę, on ją przekraczał, a gdy świat zabiegał o niego jako aktora - on skupił się na muzyce, która jest częścią jego samego, zostawiając świat filmu na sześć lat. Mogłoby się wydawać, że w sezonowym Hollywood tak długa przerwa to wyrok. Jednak nie dla Jareda, który powrócił w tym roku, w wchodzącym na ekrany kin, fenomenalnym dramacie „Dallas Buyers Club”. Leto wciela się w nim w transseksualną kobietę, Rayon i znów poświęca dla roli (po raz kolejny schudł około osiemnastu kilogramów, wydepilował swoje ciało, chodził na szpilkach). Co mówi o metamorfozie? „Odnajduje się uczucia, takie jak pragnienie bycia kochanym” mówi, „Uwielbiam jej urok, wdzięk i beztroskę. Prochy dawały jej spełnienie, pozwalały na bycie taką jaką chciała być. Uważam, że stopniowo odkrywała siebie, więc dawało to wiele radości by się zgłębić w jej osobowość”. Krytycy już okrzyknęli Rayon rolą życia dla Jareda, a przełamujący popis aktorski może przynieść mu pierwszego w życiu Oscara. 

Jared jako Rayon, dając aktorski popis w Dallas Buyers Club.

Bądź kim chcesz - pieprz opinię innych. Nie bądź jednym z tych stereotypowych ludzi.

Poza aktorstwem, które było sposobem na życie, Jared poświęcił się muzyce, ona była dla niego prawdziwym przeznaczeniem. Po pierwszych sukcesach aktorskich, razem z bratem w 1998 roku założyli 30 Seconds To Mars, a nieśmiały wówczas Jared stanął na froncie. Rodzinny projekt z czasem zmienił się w przyjacielski zespół, grający zbuntowanego rocka, a sami muzycy odnaleźli siebie. W 2002 roku ukazała się debiutancka płyta zespołu, jednak jej premiera zbiegła się z obchodami tragedii 11 września, co położyło się echem na premierze. Drugi krążek „A Beautiful Lie” wyszedł w 2005 roku i stał się hitem, sprzedanym w dwóch milionach egzemplarzy. Zespół otrzymał pierwsze poważne nagrody i ruszył w trasę. W świecie muzycznym zrobiło się głośno za sprawą trzech promujących album singli: „A Beautiful Lie” (jako pierwszy zespół nakręcili teledysk na Grenlandii), „The Kill” (teledysk nawiązywał do „Lśnienia” i zyskał ogromną popularność w MTV) oraz  „From Yesterday” (jako pierwszy amerykański zespół nakręcili teledysk w Zakazanym Mieście, w Chinach). Po sukcesie jaki odniósł drugi album, wydawać mogłoby się, że zespół nieźle zarobił, ale prawda była inna. 30 Seconds To Mars padło ofiarą EMI, która nie zapłaciła artystom ani grosza. Gdy postanowili więc odejść, zostali pozwani na trzydzieści milionów dolarów. Wytwórnia liczyła, że to zmusi zespół do siedzenia cicho i nagrania kolejnej płyty, podczas gdy sama miała poważne problemy. Buntownicza natura Jareda w żaden sposób nie mogła przystać na taki cios, a jako lider formacji musiał być oparciem dla reszty zespołu, która zdecydowała się podjąć walkę. Wszystko na co do tej pory ciężko pracowali i co osiągnęli, a także marzenia, mogły zostać im brutalnie odebrane. Dla Leto, który w swoim życiu nigdy przystawał na konformizm, walka z wytwórnią była jedyną opcją, która dawała mu szansę na zachowanie bezcennej artystycznej niezależności. Wraz z zespołem sfinansował budowę studia nagraniowego w swoim domu, gdzie stworzył trzeci album, wydany w 2009 roku, o jakże znaczącej nazwie „This Is War”. Po ponad roku zmagań EMI w końcu odpuściło i przystało na warunki postawione przez 30 Seconds To Mars, a zespół udokumentował spór z Virgin Records filmem „Artifact”. Zapał, determinacja, dążenie do celu, wiara w marzenia i świadomość, kiedy odpuścić, sprawiły, że zespół znów był na szczycie, a trasa promująca trzecią płytę w 2011 została zapisana w księdze rekordów Guinnessa, licząc trzysta koncertów w ciągu dwóch lat. W maju 2013 roku światło ujrzał czwarty krążek formacji „Love, Lust, Faith + Dreams”, a o zespole znów usłyszeliśmy przy okazji wysłania ich singla „Up In The Air” w przestrzeń kosmiczną. Ponownie zyskali przydomek tych pierwszych, bowiem żaden inny zespół nie może poszczycić się tym osiągnięciem.

30 Seconds To Mars triumfujący na gali MTV EMA w Amsterdamie. 
 Najlepszy Alternatywny Zespół 2013.

Dożywotnie pragnienie życia.

Jared uwielbia zaskakiwać swoim wyglądem, szokować strojami, budzić skrajne emocje swoją muzyką i rolami. Nie jest typem człowieka, który przystaje do szeregu, zawsze jest przed nim. Nie dziwi więc fakt, że wszystko, za co się zabiera jest niekonwencjonalne, troszkę szalone, ekscentryczne i bardzo indywidualistyczne. Nie przejmuje się opiniami o sobie i to chyba część jego sukcesu. Jak mało kto, kieruje się w swoim życiu przekonaniami, w których słuszność wierzy, niż dobrymi radami ludzi z branży. Jared sporo w życiu doświadczył i nigdy nie pozwolił, by woda sodowa uderzyła mu do głowy. Mimo że zdobył popularność, o jakiej nawet nie marzył, pozostał sobą. Wciąż nosi podarte, ulubione ubrania i mieszka w domu, który wyróżnia się na jego ulicy tym, że ze ścian odpada tynk, a okna są zabrudzone, bo ich właściciel jest zbyt zabiegany. Jared już jakiś czas temu przekroczył magiczną granicę czterdziestu lat, ale pomimo statecznego wieku nie zapowiada się, by muzyk myślał o zmianach czy stateczności. Póki co zmierza żyć pełnią życia, dając z siebie więcej niż się od niego oczekuje.

Jared przyznaje, że scena to miejsce, z którym wiąże całe swoje życie.

Mam nadzieję, że pomysł się wam spodoba, szczególnie, że kolejna odsłona, którą zaprezentuję zapowiada się... bajkowo (to chyba właściwe określenie tego, co tworzy ten człowiek).


Bye. Passionflooower.

edycja tekstu: Limonka

7 komentarzy:

  1. Mam pomysł kim może być druga ikona, czas pokaże czy mam rację :)

    OdpowiedzUsuń
  2. No jak tu go nie uwielbiać! <3 Jest genialny :3
    Rozwaliła mnie ta rodzinna fotografia *w*
    Najlepsza jest THIS IS WAR :3
    Świetne wykonanie, dobra robota ;)
    ~ http://no-rules-in-my-world.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Osobiście nie przepadam za bardzo za 30 Seconds to Mars i generalnie za muzyką Jareda, ale jako aktor bardzo mi się podobał właściwie we wszystkich rolach (tylko Mr. Nobody nie wytrzymałam do końca, ale to nie była jego wina, ale ogólnie tematyki). Zastanawia mnie to wysyłanie singla w kosmos. Na czym to niby polegało? Bo jeśli na wysłaniu płyty w kosmos to trochę marne osiągnięcie, tak szczerze mówiąc, bo kto tego będzie słuchał w tym kosmosie? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polegało to na tym, że singiel na płycie został wysłany w kapsule w kosmos i gdy już był w przestrzeni, wtedy odbyła się oficjalna premiera piosenki. Oficjalnie, po raz pierwszy numer Up in the air został odtworzony własnie tam i można bylo oglądać stream z tego wydarzenia na stronie NASA. Potem piosenkę zagrały już radiostacje. Sama idea miała podkreślać tytuł piosenki. Poza tym zespół jest znany z takich różnych "innowacji" ;)
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. To ma dużo więcej sensu niż moja teoria z wysłaniem tego singla gdzieś daleko, daleko w przestrzeń kosmiczną na MP3 z zapasowymi bateriami, żeby kosmici to znaleźli i przesłuchali, a potem zostali fanami Jareda. Dzięki za odpowiedź.

      Usuń
  4. Świetny, inspirujący blog. Jeden z takich, które warto czytać. Obserwuje i nie mogę się doczekać, aż pojawi się kolejna ikona.

    http://takewhatyouneed1.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń