2013/12/06

MOIZM


Tym razem będzie o moim muzycznym zaskoczeniu ostatnich tygodni. Odkryciu, które oczarowało mnie na tyle, że nie potrafię przestać słuchać tej płyty. Od kilku dni włączam  ją regularnie o różnych porach i za każdym razem dostrzegam  coś nowego. Bez wątpienia jest to jedno z najciekawszych  polskich wydawnictw ostatnich lat. O czym mówię? Moizm, najnowsza płyta Tomka Makowieckiego olśniewa lekkością i zachwyca zagranicznym brzmieniem z pogranicza elektroniki (teraz myślę, że to on powinien wystąpić jako support przed Placebo).
Na płytę składa się dziesięć anglojęzycznych i polskich piosenek, świetnie ze sobą współgrających i tworzących spójną, hipnotyzującą całość, pod jakże interesującą nazwą Moizm. Jedną z inspiracji dla płyty jest credo literackie Krzysztofa Jerzego Cichosza z 1989 roku „Wyznanie Moizmu”, które przedstawia moizm jako prywatną religię wolności. Makowiecki jest kompozytorem większości numerów, sam też produkował album. Za teksty odpowiedzialni są przyjaciele artysty, w tym Marek Jałowiecki.
Płytę otwiera prawie dziesięciominutowy numer Dziecko Księżyca. Przepiękna, głęboka ballada, miażdżąca spokojem  i melancholią. Idealna by przymknąć na chwilę oczy i oderwać się od otaczającego świata. Zakochałam się w tajemniczo brzmiącym głosie i  aranżacjach muzycznych, które przywołują mi obraz magicznego lasu, spowitego światłem księżyca. Po wędrówce w chmurach, czas powrócić na ziemię razem z Your Foreign Books. Nastrojowy, świetnie skomponowany utwór, z wyciszoną partią na wokal, która dobrze wypada z szybszym refrenem. W dodatku Makowiecki wciąż uwodzi nienagannym głosem. Całość rozbrzmiewa na światowym poziomie, niczym nie ustępując numerom takich twórców jak chociażby The Maccabees, The National czy Ed Sheeran. Idąc dalej mamy piosenkę Holidays In Rome, która jest jednocześnie singlem promującym krążek. Po przesłuchaniu całej płyty nie mam wątpliwości, że był to strzał w dziesiątkę. Nawiązujący do złotych czasów synth-popu, najszybszy na płycie, przebojowy, taneczny, obiecujący i zapadający w głowie od pierwszego przesłuchania kawałek, którym nie można podsumować całości - niesamowicie złożonej całości. Brzmi zagranicznie do tego stopnia, że gdy usłyszałam go po raz pierwszy w radiu, byłam zmieszana: kto to śpiewa?, myślałam. Rewelacyjny numer, ponieważ sprawia, że masz potrzebę przesłuchać więcej. W pewnym stopniu uzależnia nas od Tomka.
What’s New In Heaven to wyczekiwanie każdego z nas. Po raz kolejny mamy sporą porcję emocji, ubranych w idealnie skrojone dźwięki i tony podkręcone echem muzyki z przełomu lat 70. i 80, przerobionej pod współczesnego odbiorcę. Im dłużej słucham tego numeru, tym bardziej odczuwam zawarty w niej smutek. Refleksyjna. Jedną z moich ulubionych piosenek jest następne w kolejności A Summer Sale. Z lekka oldskulowy ton numeru, Makowiecki łączy z współczesnymi wkrętami dubstepowego basu i syntezatorem. Efekt? Rewelacyjna, wyważona nuta z czystym wokalem i tekstem, który da się przełożyć na własne życie („You change my life as no one else but this is not what I really want. You treat me like a summer sale”). Kolejny numer to zjawiskowo klimatyczne Na szlaku nocnych niedopałków. Tu podobnie jak w Zabierz mnie, Makowiecki staje się wręcz polskim Jamesem Blake’m, uwodząc czarującym, świadomym wokalem. Tymi dwoma balladami fenomenalnie udowadnia, że polska muzyka może mieć światowy poziom i brzmieć hipnotyzująco, świeżo, odkrywczo. Wyróżniającym się na tle albumu pozytywnym akcentem jest Las i beton. Zróżnicowany muzyczny eksperyment z dużą dawką elektronicznego synth-popu, wypada interesująco. Zadziwia tu bogactwo dźwięków, za odwagę w aranżacjach należą się brawa. Świetna robota. Płytę zamyka Ostatni brzeg, potężna, epicka, dwunumerowa ballada. O ile Ostatni brzeg jest melancholijnym, przenikająco osobistym wyznaniem artysty, o tyle Ostatni brzeg II to solówka Makowieckiego, pobudzająca wariacja muzyczna, odkrywająca coraz większą głębię brzmienia syntezatora. Podoba mi się. Kupuję to. Nowatorskie domknięcie albumu.
„To najbardziej bezkompromisowa i osobista rzecz, jaką do tej pory zrobiłem” – mówi Tomek o swojej nowej płycie. Od poprzedniego albumu Makowieckiego Ostatnie wspólne zdjęcie minęło sześć lat, a ludzie niemalże  zapomnieli o gwieździe z „Idola”. Co sam artysta robił w tym czasie? Poza wychowywaniem bliźniaków i życiem rodzinnym, Tomek muzycznie nie próżnował. Udzielał się wokalnie wraz z Moniką Brodką w projekcie Silver Rocket, współtworzył super-grupę NO!NO!NO! z muzykami Myslovitz, wyprodukował płytę Muzyka z serca 2012, gdzie miał okazję komponować utwory i współpracować z kilkunastoma osobowościami sceny muzycznej i filmowej, m.in. z Adamem Nowakiem, Zbigniewem Wodeckim czy Arturem Rojkiem; a także nagrywał i koncertował z Danielem Bloomem, cenionym twórcą muzyki filmowej. Makowiecki przyznał, że ponad trzy lata dopieszczał nagrany materiał i eksperymentował z brzmieniem, zupełnie się nie spiesząc. Bogaty bagaż muzycznych doświadczeń sprawił w końcu, że Tomek nagrał coś absolutnie nowego i wartościowego.

Moizm to świadoma, bezkompromisowa, progresywna i osobista płyta, która daje nam nowe, odkrywcze spojrzenie na tego artystę. Artystę, który powraca w wielkim stylu z świetnie dopracowanym materiałem. Album jest podróżą na muzyczne równiny, z elektronicznym tchnieniem. Odskocznią od szarej rzeczywistości, która za sprawą Makowieckiego nabiera barw i cieni.




Passionflooower.

edycja tekstu: Limonka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz