Tym razem będzie o moim
muzycznym zaskoczeniu ostatnich tygodni. Odkryciu, które oczarowało mnie na
tyle, że nie potrafię przestać słuchać tej płyty. Od kilku dni włączam ją regularnie o różnych porach i za każdym
razem dostrzegam coś nowego. Bez
wątpienia jest to jedno z najciekawszych
polskich wydawnictw ostatnich lat. O czym mówię? Moizm, najnowsza płyta
Tomka Makowieckiego olśniewa lekkością i zachwyca zagranicznym brzmieniem z
pogranicza elektroniki (teraz myślę, że to on powinien wystąpić jako support
przed Placebo).
Na płytę składa się
dziesięć anglojęzycznych i polskich piosenek, świetnie ze sobą współgrających i
tworzących spójną, hipnotyzującą całość, pod jakże interesującą nazwą Moizm.
Jedną z inspiracji dla płyty jest credo
literackie Krzysztofa Jerzego Cichosza z 1989 roku „Wyznanie Moizmu”, które
przedstawia moizm jako prywatną religię wolności. Makowiecki jest kompozytorem
większości numerów, sam też produkował album. Za teksty odpowiedzialni są
przyjaciele artysty, w tym Marek Jałowiecki.
Płytę otwiera prawie dziesięciominutowy
numer Dziecko Księżyca. Przepiękna, głęboka ballada, miażdżąca
spokojem i melancholią. Idealna by
przymknąć na chwilę oczy i oderwać się od otaczającego świata. Zakochałam się w
tajemniczo brzmiącym głosie i
aranżacjach muzycznych, które przywołują mi obraz magicznego lasu,
spowitego światłem księżyca. Po wędrówce w chmurach, czas powrócić na ziemię
razem z Your Foreign Books. Nastrojowy, świetnie skomponowany utwór, z
wyciszoną partią na wokal, która dobrze wypada z szybszym refrenem. W dodatku
Makowiecki wciąż uwodzi nienagannym głosem. Całość rozbrzmiewa na światowym
poziomie, niczym nie ustępując numerom takich twórców jak chociażby The
Maccabees, The National czy Ed Sheeran. Idąc dalej mamy piosenkę Holidays
In Rome, która jest jednocześnie singlem promującym krążek. Po
przesłuchaniu całej płyty nie mam wątpliwości, że był to strzał w dziesiątkę.
Nawiązujący do złotych czasów synth-popu, najszybszy na płycie, przebojowy,
taneczny, obiecujący i zapadający w głowie od pierwszego przesłuchania kawałek,
którym nie można podsumować całości - niesamowicie złożonej całości. Brzmi
zagranicznie do tego stopnia, że gdy usłyszałam go po raz pierwszy w radiu,
byłam zmieszana: kto to śpiewa?, myślałam. Rewelacyjny numer, ponieważ sprawia,
że masz potrzebę przesłuchać więcej. W pewnym stopniu uzależnia nas od Tomka.
What’s New In Heaven to wyczekiwanie każdego z nas. Po raz kolejny mamy sporą
porcję emocji, ubranych w idealnie skrojone dźwięki i tony podkręcone echem
muzyki z przełomu lat 70. i 80, przerobionej pod współczesnego odbiorcę. Im
dłużej słucham tego numeru, tym bardziej odczuwam zawarty w niej smutek.
Refleksyjna. Jedną z moich ulubionych piosenek jest następne w kolejności A
Summer Sale. Z lekka oldskulowy ton numeru, Makowiecki łączy z
współczesnymi wkrętami dubstepowego basu i syntezatorem. Efekt? Rewelacyjna,
wyważona nuta z czystym wokalem i tekstem, który da się przełożyć na własne
życie („You
change my life as no one else but this is
not what I really want. You treat
me like a summer sale”). Kolejny numer to
zjawiskowo klimatyczne Na szlaku nocnych niedopałków. Tu
podobnie jak w Zabierz mnie, Makowiecki staje się wręcz polskim Jamesem
Blake’m, uwodząc czarującym, świadomym wokalem. Tymi dwoma balladami
fenomenalnie udowadnia, że polska muzyka może mieć światowy poziom i brzmieć
hipnotyzująco, świeżo, odkrywczo. Wyróżniającym się na tle albumu pozytywnym
akcentem jest Las i beton. Zróżnicowany muzyczny eksperyment z dużą dawką
elektronicznego synth-popu, wypada interesująco. Zadziwia tu bogactwo dźwięków,
za odwagę w aranżacjach należą się brawa. Świetna robota. Płytę zamyka Ostatni
brzeg, potężna, epicka, dwunumerowa ballada. O ile Ostatni brzeg jest
melancholijnym, przenikająco osobistym wyznaniem artysty, o tyle Ostatni
brzeg II to solówka Makowieckiego, pobudzająca wariacja muzyczna,
odkrywająca coraz większą głębię brzmienia syntezatora. Podoba mi się. Kupuję
to. Nowatorskie domknięcie albumu.
„To najbardziej bezkompromisowa i
osobista rzecz, jaką do tej pory zrobiłem” – mówi Tomek o swojej nowej płycie. Od poprzedniego
albumu Makowieckiego Ostatnie wspólne zdjęcie minęło sześć
lat, a ludzie niemalże zapomnieli o
gwieździe z „Idola”. Co sam artysta robił w tym czasie? Poza wychowywaniem
bliźniaków i życiem rodzinnym, Tomek muzycznie nie próżnował. Udzielał się
wokalnie wraz z Moniką Brodką w
projekcie Silver Rocket, współtworzył
super-grupę NO!NO!NO! z muzykami Myslovitz, wyprodukował płytę Muzyka
z serca 2012, gdzie miał okazję komponować utwory i współpracować z
kilkunastoma osobowościami sceny muzycznej i filmowej, m.in. z Adamem Nowakiem, Zbigniewem Wodeckim czy Arturem Rojkiem; a także nagrywał i
koncertował z Danielem Bloomem,
cenionym twórcą muzyki filmowej. Makowiecki przyznał, że ponad trzy lata
dopieszczał nagrany materiał i eksperymentował z brzmieniem, zupełnie się nie spiesząc.
Bogaty bagaż muzycznych doświadczeń sprawił w końcu, że Tomek nagrał coś
absolutnie nowego i wartościowego.
Moizm to świadoma, bezkompromisowa,
progresywna i osobista płyta, która daje nam nowe, odkrywcze spojrzenie na tego
artystę. Artystę, który powraca w wielkim stylu z świetnie dopracowanym
materiałem. Album jest podróżą na muzyczne równiny, z elektronicznym
tchnieniem. Odskocznią od szarej rzeczywistości, która za sprawą Makowieckiego
nabiera barw i cieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz