2013/12/04

Globalny Rozwój w Kinie - HumanDOC 2013

Dziś troszkę o wydarzeniu, w którym mogłam uczestniczyć, będąc w ostatni weekend we Wrocławiu. Uwielbiam kino dokumentalne i każda okazja do obcowanie z nim jest dla mnie wielką frajdą i przyjemnością. Przy okazji odbywającego się festiwalu, mogłam zobaczyć dwa wspaniałe, interesujące obrazy.



Co? Gdzie? Kiedy?

Międzynarodowy Festiwal Filmów Dokumentalnych HumanDOC to kino pokazujące pogłębiony obraz świata, zmian społecznych i kulturowych, największych wyzwań współczesności i globalnych współzależności. Projekcjom filmowym towarzyszą wydarzenia specjalne: spotkania z reżyserami filmów i autorami książek wydawnictwa „Czarne”, debaty, konkursy dla publiczności, warsztaty mistrzowskie i podróżniczy konkurs fotograficzny. MFFD HumanDOC „Globalny Rozwój w Kinie” jest pierwszym w Europie Środkowo-Wschodniej i trzecim na świecie innowacyjnym wydarzeniem łączącym kino na najwyższym światowym poziomie z refleksją na tematy globalne. To unikalne połączenie przyjemnego z pożytecznym: kina dokumentalnego na najwyższym światowym poziomie, kampanii społecznych, debat i dyskusji. Przegląd festiwalu prezentuje filmy niebanalne, pełne pasji i emocji, które uwrażliwiają na niesprawiedliwość społeczną i przede wszystkim inspirują do działania, pokazują, że nawet będąc tu, w Polsce, możemy zmieniać życie innych ludzi na lepsze, pomagać nawet w najdalszych zakątkach świata.

źródło: humandoc.net




Tegoroczna 4. edycja HumanDOC odbyła się w dniach 28 XI - 1 XII w trzech polskich miastach: Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu. Przez cały grudzień filmy będzie można jeszcze oglądać w 11 polskich miastach. Szczegóły na stronie wydarzenia.


W ramach  festiwalu we Wrocławiu można było zobaczyć:

- „727 dni bez Karamo” (727 Days without Karamo) reż. Benjamin Kahlmeyer
- „Zachować twarz” (Saving Face) reż. Sharmeen Obaid Chino, Daniel Junge
- „Syria: poza linią wroga” (Syria: Across The Lines) reż. Olly Lambert
- „Bastoy. Wyspa więźniów” (Bastoy. Prison) reż. Michael Kapteijns
- „ Niepokorni kochankowie” (Lovebirds - Rebel Lovers In India) reż. Daniel Junge
- „Witajcie nigdzie” (Welcome Nowhere) reż. Kate Ryan

Syria: poza linią wroga


Jeszcze nigdy w życiu nie myślałam tak intensywnie o wojnie domowej, jej okrucieństwie, skutkach, pochłoniętych ofiarach, jak po tym filmie. O tym, jak to jest żyć każdego dnia w cieniu śmierci, być pod ostrzałem niczym zwierzyna, patrzeć, jak umierają najbliżsi, a całe życie rozpada się jak domek z kart. Jak traci się wszystko w jednej chwili. Dokument Olly’ego jest jak kubeł zimnej wody. Otwieramy oczy na otaczający nas świat, który poraża obojętnością. Zabijanie jest na poziomie codzienności. Nie ma tu ckliwych kadrów, mających nas wzruszyć czy wyraźnego manipulowania kamerą. Jest wyłącznie prawda jednej i drugiej strony.

Olly Lambert w swoim dokumencie pokazuje dokładnie oblicze zimnej, bezlitosnej wojny domowej w Syrii. Mając bezprecedensowy dostęp do obu stron konfliktu, żyje z jego uczestnikami przez pięć tygodni. Tygodni, podczas których jest bliższy śmierci niż przez całe dotychczasowe życie. Tygodni, wypełnionych strachem, ogromnym smutkiem i śmiercią. Tygodni, które uświadamiają mu, że ci ludzie zdani są wyłącznie na siebie. Żadnej pomocy, żadnego wsparcia. Świat liczy, że powybijają się, a sprawa sama się rozwiąże. Gdzie nasze współczucie? Jego film to brutalnie realistyczne i bezkompromisowe spojrzenie na rozpadający się naród. Z jednej strony mamy rebeliancką Wolną Armię Syrii, z drugiej alawickie wioski pozostające pod okrutnym reżimem rządu i wojnę, której końca nie widać.

Po projekcji, która była premierą, odbyło się spotkanie z reżyserem filmu obecnym na seansie. Olly Lambert jest cenionym i uznanym Brytyjczykiem w świecie dokumentów. Dzięki rozmowie z reżyserem widzowie mogli rozsiać wszelkie wątpliwości i poznać odpowiedzi na nurtujące pytania, które narzuca film. A przede wszystkim na jedno: jak udało się zrealizować w tak ciężkich warunkach ten obraz? Olly przyznał, że na potrzeby filmu przybrał fałszywe imię i nie zdradził stroną konfliktu swoich zamiarów związanych z przemieszczaniem się po obu terenach. W tym przypadku prawda przyniosłaby mu śmierć. Ciekawa jest również kwestia podróżowania. Aby ze strony rebelianckiej dostać się do alawickich wiosek, położonych w odległości kilku kilometrów, Lambert musiał wycofać się do Damaszku, a stamtąd do Londynu i dopiero wtedy mógł powrócić do Syrii. Ponad dwa tysiące kilometrów. Od czasu jego wizyty tam, sytuacja radykalnie się zmieniła. Zacięta walka jaką rebelianci toczą z reżimem przybrała na sile. Olly przyznał, że gdyby realizował swój film dziś, nie skończyłby go. Nie przeżyłby na terenie konfliktu prawdopodobnie nawet tygodnia. Przerażające jest to, że ta krwawa, bratobójcza wojna nie skończy się dopóki nie upadnie reżim, a obecny prezydent nie zostanie usunięty. Lambert doskonale to wie. W warunkach terroru nie ma mowy o pokoju. Jednak by się stało tak, Syrii potrzebna jest pomoc, a ta nie nadchodzi. Jest tylko głuchy huk wybuchów. A świat milczy.

Bastoy. Wyspa więźniów

Drugi film jest diametralnie inny. O ile Olly Lambert pokazuje nam brutalny świat wojny, tak Michael Kapteijns zakrada się z kamerą w specyficzną społeczność bardzo nietypowego więzienia. Wszystko tu jest tak normalne, że staje się przez to nierealne. Przez cały film mamy nawet wrażenie, że to nie dzieję się naprawdę. Jednak Bastoy to nie reality show, lecz realne więzienie z bardzo interesującą ideologią resocjalizacji skazanych.

Od osadzonych w norweskim więzieniu Bastoy mężczyzn oczekuje się, że wezmą odpowiedzialność za samych siebie. Co to oznacza w rzeczywistości? Nie ma tu kamer śledzących każdy ruch czy cel, w których zamyka się niebezpiecznych przestępców, a osadzeni mogą nawet uprawiać hazard. Założenie tego miejsca opiera się na przekonaniu wodza indiańskiego „Niedźwiedzie Serce”, że człowiek traktowany jak zwierzę istotnie się nim staje. Tak więc więźniowie prowadzą na wyspie całkiem normalne życie: pracują, mają obowiązki domowe, odpoczywają czy dobrze się bawią w towarzystwie odwiedzających ich rodzin. Czy to naprawdę się sprawdza? Jak widać po osadzonych w Bastoy - tak.

Jak przyznają sami więźniowie, to tylko pozornie jest lepsza opcja, bowiem  w odróżnieniu od więzienia zamkniętego tutaj muszą nieustannie myśleć, zastanawiać się i brać odpowiedzialność za swoje życie, każde poczynanie, podczas gdy w normalnym areszcie to wszystko organizuje się im. Mają tylko odsiedzieć wyrok i wyjść. W takich warunkach niewiele analizuje się swoje dotychczasowe życie. Nie myśli się zbytnio o poprawie. W więzieniu otwartym wręcz odwrotnie. Czas i wolność jaką otrzymują, zmuszają do zastanowienia.

Temat dość nietypowy, więc i film zapada w pamięć. Ponadto dokument ma dość lekką i zabawną formę, barwnych, zróżnicowanych bohaterów z interesującymi historiami, które z coraz większą śmiałością opowiadają reżyserowi w trakcie kolejnych minut filmu. Jest to na pewno świeży i wnoszący nowe spojrzenie na więzienną społeczność obraz. Czy Kapteijns chce nas przekonać do poglądu indiańskiego wodza i jego skuteczności? Zacznijmy od tego, że dokument nigdy nie będzie obiektywny, coś takiego w przypadku filmu po prostu nie istnieje. Mnie samej ciężko jest w tej chwili stwierdzić co jest lepsze: radykalne metody czy może więzienia otwarte. Z pewnością jest to coś, nad czym warto się zastanowić, zdaje się mówić reżyser, zamykając dokument.

Warto się wybrać i samemu zobaczyć, szczególnie, że filmy będą jeszcze wyświetlane. Sprawdźcie.

Pozdrawiam,

Passionflooower.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz