2014/04/04

Grand Budapest Hotel- głośno, z przepychem i na różowo

Najbardziej zachwyciła mnie postać Dymitriego, syna nieboszczki, w którą wcielił się Adrien Brody. Zawsze gdy pojawiał się na ekranie, budził się we mnie dreszcz oczekiwania na jego działanie. I ten wschodni wąs… Właściwie cały film napchany był akcją, był nieco zabiegany. Pojawiały się schody- ktoś po nich zaraz biegł, pojawiał się długi korytarz- to dlaczego nim nie uciekać, a pojawiała się broń- wszyscy zaczynają do siebie strzelać. Bohaterowie nieźle się namęczyli zanim osiągnęli to do czego dążyli. A co to było? Regulacje związane z otrzymaniem wielkiego spadku po Madame D. Pierwotnym problemem okazała się pozornie drobna sprawa kradzieży przez dziwacznego portiera Gustava H. bezcennego obrazu, a skończyło się na dużo bardziej gabarytowych problemach, powiedzmy rozmiaru ogromnego europejskiego hotelu w spadku, do którego można było dojechać samochodem lub kolejką górską.

Sam hotel był wspaniały, ociekał przepychem, sale były zdobione złotem i kwiatami. W swoim wyposażeniu miał wszystko czego wymaga się od porządnego ośrodka wypoczynkowego w górach. Goście i pracownicy przerysowani- ale to dobrze, dopełniali surrealistyce całego filmu. Magicznie było, śmiesznie już mniej, chociaż moi znajomi w kinie prawie umierali ze śmiechu. Nie znam dobrze dorobku filmowego Wesa Andersona, ale w porównaniu z  Moonrise Kingdom (o którym wcześniej pisała Cece- Moonrise Kingdom) wyszedł moim zdaniem słabiej. Pomimo to, bardzo ciekawie zostały tu połączone wątki historyczne, z fabularnymi i oczywiście wątkiem niewinnej miłości nastolatków (w Moonrise Kingdom była to miłość bardziej dziecięca, ale równie niewinna i urocza).


Kolejną rzeczą, na którą zawsze zwracam uwagę jest muzyka, która tutaj nawet kiedy jest cisza, to gra. Muzyka opowiadała tutaj połowę filmu. Nie była tylko tłem- ona mówiła za bohaterów, a jednocześnie wcale nie przeszkadzała ani przesadnie nie ingerowała w fabułę. Po prostu idealnie dobrana. Bardzo spodobał mi się pomysł z motywem towarzystwa Skrzyżowanych kluczy, czyli jakiejś formy zrzeszenia portierów, którzy wspierali się w trudnych momentach i wyciągali siebie z opałów. Znowu mogłabym wrócić do swoich ulubionych bohaterów i świetnych aktorów, ale bym musiał wymienić tu prawie całą obsadę m.in. dogorywający ale dalej wspaniały Bill Murray (Między Słowami, Pogromcy Duchów), trochę szczuplejszy w latach, ale równie genialny Ralph Fiennes (Angielski Pacjent, Harry Potter) w roli tytułowej, Saoirse Ronan (Hanna) z mapą Meksyku na policzku, no i Tilda Swinton (Opowieści z Narni), której nie poznałam w filmie (to przez tą szminkę na pewno), której rola była tak krótka, ale jedną z ważniejszych w fabule. Podobno zakończenie powinno zmusić do przemyśleń- o tym jak łatwo i w jaki głupi sposób można stracić życie i jaką szarość może wnieść śmierć jednego człowieka w życie innych. Nie tylko w okresie Międzywojnia. Właściwie mogę się z tym zgodzić, ale powiem to tylko Wam.

Na dziś dostaje ode mnie 7/10.


Nie lubię pisać tekstów w standardowej formie, więc i ta notka sporządzona na gorąco zaraz po powrocie z kina, nie będzie odbiegała od zwyczaju. Możliwe, że jest trochę chaotyczna i przepraszam za to, ale tak ma być.



Buziaki :*:*

E-N

3 komentarze:

  1. Chętnie wybiorę się na ten film :) Po przeczytaniu Twojej recenzji mam parę sugestii (ode mnie jako od czytelnika, mam nadzieję, że nie odbierzesz tego jako wymądrzanie się).

    Dziwi mnie, że zaczęłaś recenzję bez wstępu. Nie mówię o kilometrowym opisie filmu i tego jak zdecydowałaś się go obejrzeć, ale warto zacząć od krótkiego opisu fabuły, a tu zastrzeliłaś mnie od razu czymś w rodzaju podsumowania ("Najbardziej podobał mi się...").

    dopełniali surrealistyce - myślę, że raczej "dopełniali surrealistykę", ale jeśli się mylę, niech ktoś mnie poprawi.

    Bill Murray ma około sześćdziesiątki i całkiem dobrze wygląda, na pewno nie dogorywa ;D

    której rola była tak krótka, ale jedną z ważniejszych w fabule - Raczej coś w stylu "której rola, choć tak krótka, była jedną z ważniejszych dla fabuły".

    Chyba nie odbiega się od zwyczaju a od normy ^^

    Czemu przepraszasz za chaotyczność, skoro uważasz, że tak ma być? :) Osobiście dziwię Ci się, że wolisz wrzucić coś na gorąco, zamiast sprawdzić (chociaż chwilę później, na spokojnie) i wstawić coś bardziej porządnego. Bo tak to zabrzmiało trochę w stylu "sorry, wiem, że chaos i ciężko się połapać, ale już chciałam coś wrzucić, więc się cieszcie". Zawsze lepiej odczekać trochę i wstawić coś sprawdzonego, wrzucanie zapisu nieprzerwanego i nieuporządkowanego strumienia myśli nie jest zbyt uprzejme wobec czytelników :)) Nie mówię tego złośliwie, to tylko moje odczucie. Chaotyczność widać moim zdaniem głównie w budowie (brak krótkiego wstępu i jakiegoś zakończenia, miejsca, gdzie wyraźnie "lądujesz" i podsumowujesz recenzję). Poza tym było parę określeń, których poprawności nie jestem pewna, już jeden przykład Ci podałam, a innych (szczuplejszy w latach czy też dużo bardziej gabarytowe problemy) nie jestem na 100% pewna, więc lepiej kogoś spytać.

    Ogólnie przyjemna recenzja, i jak już wspomniałam, zachęca mnie do obejrzenia filmu, choć nie wiem, czy cokolwiek mogłoby mnie zniechęcić :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poprawka, podałam dwa przykłady (odbieganie od zwyczaju).

      Usuń
    2. Zawsze warto oberwać konstruktywną krytyką. :)
      Wydaje mi się, że pisanie na gorąco wygrywa tym, że piszesz bardziej o uczuciach, niż o analizie, na którą trzeba poświęcić trochę czasu, a odczuwałam mocną potrzebę podzielenia się wrażeniami natychmiast. :P Błędy językowe poprawię (mea culpa). Ehh.. I ta forma... Czy człowiek zawsze musi narzucać sobie formę...?

      A Billa Murraya uwielbiam. :D

      Usuń