2014/03/04

House of Boys



Dziś będzie o filmie, który chciałam zobaczyć od trzech lat, od czasu, gdy do mojej ściany z artykułami dołączyłam krótką recenzję wyciętą z „Metra”, która mimo że niezbyt pozytywna, nie pozwalała mi przejść obojętnie wobec tego tytułu. Teraz, po obejrzeniu „Domu chłopców” wiem, że muszę napisać kilka słów, przemyśleń o obrazie, który poruszył mnie w istotny sposób. Tego właśnie oczekuję od kina - by mówiło językiem żywym poprzez emocje odczuwalne na skórze. Najgorsze co może być dla filmu, to zastać odebranym przez widza nijako, nie wzbudzić żadnych mocnych emocji, nie dać do myślenia. W dobie przedoscarowej gorączki zalewającej kina, warto więc rzucić okiem wstecz, w ramach odpoczynku. Może będzie to akurat film Jeana-Claude’a Schlima? Zdecydujcie sami.

Mamy lata 80., a reżyser zabiera nas do wiecznie żywego Amsterdamu, który oglądamy oczami nastoletniego Franka - uciekiniera z domu. I o ile założymy, że o tym właśnie będzie historia, o tyle znajdziemy się w błędzie. Film Schlima oprócz pięknej, kolorowej, pociągającej i ekscentrycznej otoczki, która otwiera drzwi do dzielnicy czerwonych latarni, nocnego życia tętniącego w rytm hałaśliwej muzyki, świata wyzwolonych homoseksualistów, spontanicznego seksu i narkotyków święcących największe triumfy, traktuje przede wszystkim o walce z AIDS, a na tle zagubienia i samotności doświadczamy potęgi czystej, szczerej miłości. Jak wypada ten miszmasz? Dla mnie intrygująco. Z momentem przekroczenia przez Franka (Layke Anderson) progu tytułowego „Domu chłopców”, reżyser otwiera przed nami zupełnie inny, barwny, a jednocześnie niebezpieczny świat dowodzony przez zdyscyplinowaną burdelmamę - pana Madame (Udo Kier). Choć czerwony przybytek pełni rolę domu publicznego i nocnego klubu z efektownym męskim striptizem, to bohaterowie odnajdują tu też wręcz akademicką atmosferę, która sprzyja zawiązywaniu przyjaźni, miłości czy przelotnych romansów. Ale to oczywiście w czasie wolnym. W pracy przybierają maski striptizerów, stylizują się na drag queen lub są po prostu do wszelkich usług wpływowej klienteli klubu (ale to już dzieje się poza kadrem). Dopiero w zaciszu domu poznajemy ich bliżej, stajemy ramię w ramię z ich marzeniami, problemami i chorobami, a reżyser po raz kolejny czaruje nas różnorodnością osobowości od punka z krwi i kości, przez desperacko broniącego się heteroseksualistę, aż po transseksualistę odkładającego na zmianę płci. I mimo zarzutów, z którymi nie do końca się zgadzam: „efekciarski, pozbawiony szczerości kina gejowskiego, marionetkowe postacie” - „Dom chłopców” porusza i wciąga.

Najważniejszą relacją, którą oglądamy i w którą wciąga nas reżyser jest romans Franka z pozoru heteroseksualnym Jakem (Benn Northover), rozwijający się dalej na ekranie w głębokie i czyste uczucie. I może zabrzmi to trochę jak bajka, ale wszystko zaczyna się od jednego spojrzenia na pochłoniętego snem Jake’a i od razu wiemy, że to jest to. Frank wpada po uszy, a najgorsze jest to, że trudno mu się kryć ze swoim pożądaniem wobec współlokatora, który zaparcie broni się przed homoseksualizmem, lecz im bardziej to podkreśla, tym widoczniejszym staje się to kłamstwem. W końcu rewia burdel-bar to nie miejsce dla heteryka, ale dla zagubionego chłopca - owszem. Co zbliża ludzi do siebie bardziej niż złamane serce? Reżyser nie pozostawia wątpliwości, że zasada „zabić klin klinem”, wciąż się sprawdza. Jednak w przypadku bohaterów owocuje czymś więcej. Scena pierwszego zbliżenia Franka i Jake’a choć mało efektowna i spokojna, ale piękna, jest z pewnością jednym z ważniejszych momentów filmu, odkrywającym uczucia i prawdę o Jake’u. Słowa transseksualisty Angelo chyba najlepiej oddają jej przekaz: „Wy nie uprawialiście seksu, wy się kochaliście”.  Niestety w świecie, do którego zabiera nas Schlim nie ma miejsca na uszczęśliwiające wszystkich zakończenie. Realizm podcina skrzydła wolnym ptakom, a tajemniczy „rak gejów” przywieziony ze Stanów do Europy zaczyna zbierać pierwsze plony. W momencie, gdy Jake dowiaduje się, że ma AIDS, a jego świat wali się - pan Madame nie może pozwolić, by jego klub kojarzono z zarazą, najjaśniejszym punktem jego życia okazuje się być kochający go bezgranicznie Frank.

I tu chcę odnieść się do zarzutu, że „Domu chłopców” brakuje szczerości w najważniejszych momentach. Jak można bez zwątpienia stać u boku śmiertelnie chorej osoby? - zdają się pytać krytycy. Reżyser filmu udowadnia, że to możliwe. Czy nie powstała więc aby przerysowana historia rodem z Harlekina? Nie. Wydaje mi się, że Schlim w pewnym momencie zamyka swoich bohaterów w bańce mydlanej, dając im namiastkę intymności i szczęścia, na które każdy z nas zasługuje, by potem pozwolić ją przebić, bez łez rozczarowania. Gdy mamy czas, nie potrzebujemy go wcale, lecz jak na ironię, gdy jest nam wyliczony, obsesyjnie o nim myślimy, mówi reżyser ustami swoich bohaterów. Frank i Jake wykorzystują każdą minutę, jaką odmierza pożerający zabójca i to wzrusza. Niezachwianie w trwaniu przy Jake’u, troska, strach, poświecenie  - to wszystko wydaje mi się naturalnie wynikające z miłości szczególnie, że Frank obserwując niknącego w oczach ukochanego, nie oszukuje się - akceptuje bolesną prawdę i to czyni go wystarczająco silnym, by dotrzymać danej Jake’owi obietnicy. Film zadedykowany jest zmarłemu w wieku dwudziestu ośmiu lat Frankiemu, o czym reżyser informuje na samym początku, a wraz z napisami końcowymi pojawiają się też zdjęcia pierwszych celebrytów pokonanych przez AIDS. Od początku do dziś ta plaga pochłonęła dwadzieścia pięć milionów ofiar, co jest przerażające. Drugie tyle, bo aż ponad trzydzieści pięć milionów jest zarażonych wirusem HIV. Nie chcę nawet myśleć ilu osób nie objęła ta statystyka, a świadomość brutalnej prawdy sprawia, że „Dom chłopców” oddziałuje na mnie podwójnie przejmująco i wykrada łzy, których się nie wstydzę.

Film światową premierę miał w 2009 roku, a w Polsce doczekał się jej dopiero w 2011. W tym samym roku obraz został wyróżniony nagrodami krytyków i widzów podczas Inside Out LGBT Film and Video Festival w Toronto, gdzie doceniono przekaz, dotyczący walki z AIDS. „Dom chłopców” otrzymał również statuetkę dla najlepszego projektu na luksemburskiej gali Letzebuerger Filmprais.

Jak mogę Was jeszcze zachęcić do obejrzenia tego obrazu? „Dom chłopców” w swojej ekstrawagancji, ale i lekkości opowiada przede wszystkim życiową historię, ale nie jedną z tych, o których zaraz zapomnimy. Dzieje się tak dlatego, że AIDS to problem, który może spotkać każdego bez wyjątku na preferencje. Poza tym rodząca się w tle miłość sprawia, że odzyskuję wiarę w istnienie potęgi uczuć. Może to brzmi ckliwie, ale tak już czuję.

Bye. Passionfloower. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz