Postanowiłam w ramach postu urodzinowego zrobić małe podsumowanie zakończonego roku, czyli to czym żyłam w roku 2013, co sprawiało mi radość i wyzwalało ogromne emocje. Jeśli macie chwilę na wspominki, zapraszam do lektury:
1.
Premiera singla
30 Seconds To Mars „Up In The Air”, który zwiastuje nową płytę. Dlaczego to wydarzenie zasługuje na miano ważnego?
Ponieważ na samą myśl o nowym albumie dostawałam palpitacji serca. „This Is
War” było przeogromną płytą, bogatą w niesamowite emocje. Czytając już od roku
zapowiedzi na temat czegoś „świeżego”, wykraczającego poza dotychczasowe ramy,
miałam wielkie obawy. Co tym razem, powtarzałam jak mantrę, aż do momentu, gdy
usłyszałam, wręcz imprezowe, „Up In The Air” i zamarłam. Co to miało być? Nie
potrafiłam się określić.
2.
Wrocławska majówka. 1-3 maja. W końcu po
prawie dwóch latach udało mi się spędzić wymarzoną majówkę. Dlaczego Wrocław?
Co roku bity jest tam gitarowy rekord Guinnessa. Tysiące gitarzystów grających
razem Hendrixa - od kiedy się dowiedziałam o tej idei, musiałam się tam
znaleźć. Dla klimatu, magii tej chwili, muzyki, ludzi. Po rekordzie, muzyczna
majówka na Wyspie Słodowej, czyli dobry polski rock. Było rewelacyjnie. Z tym roku
też jadę.
![]() |
Niesamowity widok i atmosfera! |
3.
Premiera czwartej płyty 30 Seconds To Mars „Love
Lust Faith + Dreams”, 21 maja. Płyta, na którą czekałam z
niecierpliwością od dobrych trzech lat. Jak mogę ją szybko podsumować?
Niejednoznaczna z pewnością. Miałam wiele oczekiwań co do tego wydawnictwa.
Ostatecznie wciąż kształtuję swoją opinię na jej temat i wiem, że gdybym
napisała o niej coś zaraz po premierze, dziś bym się z tym nie zgadzała.
![]() |
Obraz Damiana Hirsta stał się inspiracją dla okładki. W listopadzie miałam okazję zobaczyć go na wystawie w Warszawie. |
4.
Impast Fest, 5
czerwca. Koncert 30 Seconds To Mars. Każdy ich
koncert jest dla mnie wydarzeniem, jednak na ten czekałam szczególnie, ponieważ
otwierał ich europejską, festiwalową trasę z płytą „Love Lust Faith + Dreams”.
Emocji było co nie miara, nie obyło się również bez fanowskich akcji, które
wyszły rewelacyjnie (kartki z napisem: Welcom Home oraz kolorowe kropki
nawiązujące do okładki albumu). A zespół? Jak zwykle zafundował nam cudowne
show: akrobaci, bębniarze, kolorowe piłki, ludzie na scenie, Jared w tłumie,
nauka polskiego. Jednak zabrakło mi pewnej nutki ekscytacji od samego zespołu,
a może od Jareda? Nie dostrzegłam w jego oczach tych iskierek, które były
charakterystyczne dla trasy z „This Is War”, pewnego podniecenia z tak gorącego
przyjęcia (mimo że był to festiwal, tego dnia przybyli praktycznie sami fani
zespołu). Cóż, nie wszyscy są 24/7 w formie, więc daję im drugą szansę. Do
koncertu w Rybniku mają jeszcze trochę czasu.
![]() |
Impact Fest |
5.
Wymarzony
koncert Green Day! 18 czerwca,
Atlas Arena, Łódź.
Nie
jestem w stanie opisać tego jak bardzo go pragnęłam! Od kiedy tylko zetknęłam
się z twórczością Green Daya, wiedziałam, że muszę ich zobaczyć na scenie.
Poczuć ich muzykę całym ciałem w tłumie pod sceną, skacząc i bawiąc się do
utraty tchu. Mając w głowie fakt, że od ich ostatniego koncertu w naszym kraju
minęło osiem lat, moje marzenie jeszcze bardziej urastało do rangi „must have”.
Pamiętam, gdy Eska Rock ogłosiła ten koncert, moje oczy aż się zaszkliły z
radości! Dni do spotkania ich odliczałam jak nigdy dotąd. A gdy się już
pojawili, całe moje wyobrażenie o nich przeobraziło się w realną formę, którą
mogłam podziwiać pod postacią trójki wspaniałych przyjaciół, bawiących się w
najlepsze z kilkunasto tysięczną publicznością niczym z kumplami z podwórka.
Zakochałam się w Green Day po raz kolejny, oddając im całe serce. Ponad dwu i
pół godzinne show jakie dali, było zdecydowanie najlepszą chwilą w moim życiu.
Oczekiwanie, wszystkie towarzyszące muzyce emocje, towarzystwo przyjaciół,
ekscytacja, jaka biła od Billy’ego Joe, czysta serdeczność, radość i nieziemska
zabawa, uczyniły ten koncert w pełni rewelacyjnym. Na tym właśnie polega
fenomen największych - potrafić grać całym sobą i przekazywać ludziom własne
emocje. Nie spodziewałam się, że zespół, który ma za sobą dwadzieścia sześć lat
na scenie (i to zespół nie najmłodszy), grający punk rocka, wciąż potrafi grać
tak, jakby debiutowali, a wokalista przez prawie trzy godziny śpiewa, skacze i
cieszy się jak mały chłopiec. Ciekawostka: koncert w Polsce, mimo że Arena nie
wypełniła się w całości, był największym występem na trasie (a zważając na
fakt, że zespół nie grał u nas od ośmiu lat, to było coś wielkiego). I po raz
kolejny, my Polacy, udowodniliśmy, że jesteśmy najwierniejszą publiką świata,
do której się wraca.
6.
Jarocin 2013, 19-21 lipca. Zanim
odwiedziłam to miejsce pierwszy raz, wiedziałam już, że kocham je, bo jest
częścią mnie, małego punka. W tym roku byłam tam po raz trzeci i znów bawiłam
się fenomenalnie. Nie chodzi tutaj wyłącznie o muzykę i festiwal, bo klimat
jaki tworzy samo to miejsce i ludzie, jest równie unikatowy. Jeśli ktoś był,
wie o czym mówię. Nie ważne kim jesteś, co robisz na co dzień, w Jarocinie przez te kilka dni możesz poczuć
ducha punk rocka. Niestety z roku na rok widzę, że to miejsce w nieunikniony
sposób zmienia się, tracąc trochę swój klimat. Przyjeżdża coraz więcej
nienawistnych ludzi, nie potrafiących „wrzucić na luz”, szukających zaczepki.
Muzyka schodzi na drugi plan. Poza tym odzywają się głosy o komercjalizacji
imprezy, przez co traci ona ducha. Moim zdaniem klimat tworzą właściwi ludzie i to od nich zależy ta
impreza, a nie od organizatorów. Jeżeli zapomnimy o tym i będziemy skupiać się
na innych sprawach, za klęskę możemy winić wyłącznie siebie. Póki będę mogła
spokojnie usiąść na rowie, napić się wina, posłuchać opowieści punków -
weteranów o czasach świetności Jarocina, popogować pod sceną do Starych Sida
czy Farben Lehre w tłumie znajomych, będę jeździła na ten festiwal i broniła
go.
7.
Woodstock! 1-3 sierpnia.
Jak
na razie mój drugi i praktycznie jeszcze lepszy niż ten pierwszy. Mimo
piekielnego upału, mogę zaliczyć ten tydzień wycięty z życiorysu do bardzo
udanych. Nie będę się rozpisywać o specyfice tego miejsca, bo zamierzam
poświęcić temu osobny post, chcę tylko dodać, że każdy choć raz w życiu powinien
się tam znaleźć. Co utkwiło mi najbardziej w pamięci? Rewelacyjny koncert grupy
Kaiser Chiefs i porywający występ Enter Shikari. Dwa energiczne, żywiołowe i
moce uderzenia, które zapamiętam na bardzo długo. Nie tylko ja, zespoły pewnie
też, bo występować przed siedemset tysięczną publicznością to nie lada gratka
(i jeśli usłyszę jeszcze raz, że Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy sponsoruje
Woodstock, zdenerwuję się poważnie).
8.
Florence+The Machine! W koooońcu! Czyli Coke Live
Music Festival, 9-10 sierpnia. Upragniony tak samo, jak Green Day.
Popłakałam się, szczerze i niespodziewanie, gdy usłyszałam, że będą
headlinerami festiwalu, na którym mnie jeszcze nie było. Moja radość była
jeszcze większa, kiedy dowiedziałam się, że jadę z Veroną i jeszcze jedną dobrą
znajomą. Florence oznaczała tylko jedno - istne szaleństwo, kwiaty i brokat
stały się obowiązkowym wyposażeniem koncertowej torby. Nie mogłam w to uwierzyć,
tym bardziej, że oficjalnie zespół miał przerwę, nie koncertował, aż tu nagle
wpada do Polski! Niczym antyczna bogini, odziana w zwiewną, czarną suknię i z
bosymi stopami, Florence Welch w towarzystwie niebiańskiej harfy, „spowiła”
scenę aurą mistyczności, a apokaliptyczny klimat „Ceremonials” wprowadził nas w
stan nieważkości. Drżałam i popłakiwałam praktycznie przez cały koncert, z
przerwami na szaleńcze podskoki i uśmiech, którym zarażała ta zwariowana
rudowłosa Angielka. Żaden artysta w całym moim życiu, z jakim się zetknęłam nie
wywarł na mnie tak mocnego wrażenia autentyczności, szczerości i oddania muzyce
jak zespół Florence+The Machine, a szczególnie sama Florence. Jest jedyna w
swoim rodzaju, a koncert na CLMF zapamiętam na całe życie.
P.s.
Już szykuję się na kolejny! Jeśli ktoś nie słyszał, Florence zagra jako gwiazda
Orange Warsaw Festival 2014 na Stadionie Narodowym.
9.
Piątek 13 września. O dziwo, wcale
nie pechowy. Jak się dowiedziałam tego dnia czekała mnie poprawka na studiach
(w dodatku ustna!) i jak zapewnił pan wykładowca wcale nie wybrał tej daty
umyślnie (przypadek?). Ile razy w ciągu roku wypada piątek trzynastego?
Ostatnio często, bo kolejny raz w grudniu, więc to nawet jakieś wytłumaczenie.
Jednak z racji tego, że nie mogłam stawić się na egzaminie w terminie, groźba
poprawki wisiała nade mną przez całe wakacje, stąd jej obecność w tym
podsumowaniu. Poza tym stres, jaki miałam przed wejściem do sali - bezcenne
uczucie. Spokojnie, opanowałam historię dwudziestego wieku, a drogiego
wykładowcę rozbawił nawet mój wykład o stosunkach polsko-niemieckich. Ech, z
elokwencją trzeba się urodzić, nieprawdaż?
10.
Magiczny Serj
Tankiani odrobina szczęścia. Gdańsk, Ergo Arena, 12 października. Nie byłoby to
nadzwyczajne wydarzenie, gdyby nie jeden fakt. A mianowicie sposób w jaki
otrzymałam bilety. Sprzątałam właśnie pokój i słuchałam Eski Rock. Do wygrania
były wejściówki na dwa występy wokalisty System Of Down z jego solowym
projektem w towarzystwie orkiestry symfonicznej. Fajnie byłoby pójść,
pomyślałam. W dodatku osłuchałam się z płytą „Harakiri”, która mnie oczarowała,
bo nie znałam Serja z tej strony. To, co tworzył solowo docierało do mnie bardziej
niż muzyka System Of Down. Wysłałam smsa, napisałam w skrócie o muzycznym uroku Tankiana, a po
chwili mój telefon zaczął dzwonić. Pogadałam chwilę z Majkelem na antenie i
miałam już swoje bilety. Całkowicie spontanicznie, bez żadnego nastawiania się,
szczęście mi dopisało. Zabrałam ze sobą kochaną Cece i chyba obie byłyśmy pod
ogromnym wrażeniem Serja Tankiana. Głos, który wydobywał się z jego gardła,
silny i czysty, momentami wywoływał ciarki, które dodatkowo potęgowało
brzmienie orkiestry. Prawdziwa uczta dla ducha. To było moje pierwsze
zetknięcie się z Serjem Tankianem na żywo i z pewnością nie ostatnie.
![]() |
Wielki głos! |
11.
Urodziny Eski Rock! Klub Stodoła, 5 listopada. Drugie urodziny,
na których miała okazję bawić się w świetnym towarzystwie. Cała idea wydarzenia
jest niesamowita. Przez cały październik na antenie radia można zdobyć
niepowtarzalne wejściówki na tę imprezę. Jeśli komuś się nie uda, przykro mi,
ale nie można ich nigdzie kupić (przynajmniej oficjalnie, a każdy kto je
sprzedaje, jest podłym naciągaczem). Przez ten jeden wieczór słuchacze bawią
się razem ze swoimi ulubionymi prowadzącymi, zaproszonymi muzykami i mają
okazję do rozmowy czy pamiątkowego zdjęcia. Naprawdę super sprawa. Co roku na
imprezie grają świetne zespoły + niespodzianka. W tym roku na scenie pojawili
się m.in.: Myslovitz, What Now, Uniqplan. A zespół niespodzianka? Co do tego
propozycje były przeróżne… Jak zwykle mało kto trafił, bo gdy Billy Talent
wyszli na scenę warszawskiej Stodoły, tłum wydał dziki okrzyk zaskoczenia i
radości. Ba! Przez głowę przeleciała mi nawet wcześniej myśl, że skoro grają
następnego dnia w Warszawie, mogliby pojawić się i dziś, ale nie wierzyłam w
to. Zagrali co prawda jedynie trzy numery, ale i tak roznieśli scenę na
kawałki, a dziki tłum śpiewał razem z nimi! W dodatku po występie część zespołu
można było złapać w klubie i poprosić o fotkę np. z Ianem. Niestety nigdzie nie
zauważyłam Bena. Poza tym zapamiętam tę imprezę z jeszcze dwóch powodów. W
końcu przytuliłam się do Pegaza, pogadałam i mam z nim zdjęcie. Po drugie,
całkowicie nieoczekiwanie spotkałam Damiana Ukeje, z którym przyszło mi też
parę minut porozmawiać. Niesamowicie serdeczny artysta, wyluzowany i świetnie
przytula dziewczyny (chcę jeszcze raz!). Impreza jednym słowem całkowicie na
plus. Jeśli was tam nie było, nadróbcie w tym roku. Koniecznie!
P.s. Damian, chłopaki z Billy Talent i Pegaz, którego ściskam ;)
12.
Meet Brian Molko. Koncert Placebo! Torwar, 12 listopada. Akurat relację z
tego koncertu udało mi się spisać, więc możecie przeczytać, ale w skrócie…
Kolejne marzenie się spełniło. Zobaczyłam moje ukochane Placebo na żywo i po
raz kolejny się nie rozczarowałam. Hipnotyzujący Molko i jego głos, docierający
w najdalsze rejestry mojego mózgu, są prawdziwe. Dobrze było zobaczyć ich w
formie i mimo że promowali swój najnowszy album, na koncercie nie zabrakło
sztandarowych hitów i numerów z pierwszej płyty. Krótko mówiąc, set był dobrany
świetnie. Ponad dwadzieścia numerów z całej twórczości, które stworzyły
przebojowe show. Ponad to utwierdziłam się w swoim uczuciu do ekscentrycznego
Briana i jego muzyka już zawsze będzie dla mnie emocjonalnym priorytetem.
13.
Festiwal
Camerimage i Dallas Buyers Club! Bydgoszcz, 17 listopada. Gdy dowiedziałam
się, że film będzie wyświetlony w sekcji pokazów specjalnych, pierwsze co
zrobiłam to napisałam do mojej przyjaciółki mieszkającej w Bydgoszczy, że
przyjeżdżam do niej i idziemy na ten pokaz. Czyste szaleństwo! Nie miała co protestować, więc się zgodziła.
Na film czekałam od kiedy dowiedziałam się, że Jared Leto wraca do aktorstwa, a
na potrzeby nowej roli przestał jeść… czyli dokładnie rok. Przez ten czas do
sieci wyciekały coraz ciekawsze zapowiedzi na temat filmu, który miał bazować
na prawdziwej historii. Ponad to gwiazdorska obsada podsycała uwagę mediów.
Naprawdę gorąco zrobiło się, gdy film miał amerykańską premierą i zaczął
zgarniać nagrody (recenzja również jest na blogu). Obecnie ma sześć nominacji
do Oscara.
![]() |
Próba przed oficjalnym pokazem. |
14.
Muse na wielkim ekranie! Multikino, 19 listopada. Jako prawdziwy
fan falsetu Matta, nie mogłam opuścić takiego wydarzenia. Koncert, który zespół
zdecydował się wypuścić na DVD i zaprezentować w kinach w formacie 4HD, miał
miejsce we Włoszech , podczas trasy stadionowej. Było to największe show Muse,
a zarazem niezapomniane. Kręciło je siedemnaście kamer. Ze względu na klimat i
świetną atmosferę Muse podzieliło się materiałem ze światem. Naprawdę cudownie
było móc przeżyć ten koncert w kinie. Nic nie umywa się do wrażeń z wielkiego
ekranu. Szkoda, że było to wydarzenie jednorazowe. Z przyjemnością poszłabym
jeszcze raz.
![]() |
Przeogromne show! |
15.
Eska Rock radiem lokalnym, jedynie w Warszawie. Gdy z pierwszym
grudnia Eska Rock zniknęła ze swojej częstotliwości, a zastąpiło ją Vox Fm,
miałam wrażenie, że to podły żart. Jak można znieść ogólnopolską stację
rockową, która jako jedna z nielicznych stacji w zeszłym roku zarobiła na
siebie, do miana radia lokalnego i internetowego? Nie mieści mi się w głowie.
Jak to ktoś powiedział: „ewidentnie chcą zabić rocka w Polsce”. Aż trudno się
nie zgodzić. W dodatku poczyniono radykalne zmiany, a mianowicie wyrzucono na
bruk założycieli tej stacji, w tym samego jej ojca - Bisiora (Marcin Bisiorek).
Nie potrafię i nie chcę się z tym pogodzić. To po prostu skandal, który złamał
mi serce, ponieważ do tej pory radio u mnie nie milkło. Ale teraz gdy je
włączam i słyszę disco polo, mam do niego wstręt.
16. Zapomniałam o mojej setliście z koncertu Billy Talent! W tym roku w końcu i niespodziewanie udało mi się zdobyć sceniczny fant jednego z ulubionych zespołów. Ci, którzy tam ze mną byli, wiedzą jak o nią walczyłam i udało się. Co prawda wciąż czeka na swojej miejsce na ścianie, a może nawet ramkę, ale to gdy już przeprowadzę mały remont. Billy Talent zagrali jako gwiazda Lemon Festival w Łowiczu (festiwal jest dzieckiem warszawskich Ursynali), wystepując na jednej scenie m.in. z Gentlemanem czy P.O.D. Niesamowite emocje i muzyka. Gorąco polecam wam ten rozrastający się festiwal!
Hm, żeby opisać wam moje wszystkie koncertowe wyjazdy i festiwale, musiałabym dodać
drugi post chyba. Ale obiecuję, w tym roku zrobię taką relację z każdego wydarzenia na
jakim będę. Albo chociaż się postaram.
Poza tym było jeszcze kilka fajnych rzeczy, jakie mnie spotkały w tym roku, wygrałam płyty,
wejścióki do kina, zaproszenie na koncert Neonów, zdobyłam specjalny autograf na życzenie
z oryginalną dedykacją ( ♥). Działo się, jednym słowem. Mam nadzieję, że ten rok będzie
równie udany w muzyczne doznania, wydarzenia i nie będę się nudzić!
Trzymajcie się. XO
* Hasło z tytułu: Nigdy nie marnuj ani sekundy na oddech.
Oczywiście 30 Seconds To Mars króluje :)
OdpowiedzUsuńNickelback 2 listopada ;D
Nie byłam i strasznie żałuje.
W tym roku czeka nas fantastyczny koncert w Rybniku. Nic tylko teraz nazbierać na bilet i modlić się, że jeszcze jakieś zostaną.
Pozdrawiam :)
"Dobrze było zobaczyć ich w formie i mimo że promowali swój najnowszy album, na koncercie nie zabrakło sztandarowych hitów i numerów z pierwszej płyty. Krótko mówiąc, set był dobrany świetnie."
OdpowiedzUsuńHe-hehe. Ta sama setlista od miliona lat, no serio. Jedyne, co się zmieniło to fakt, że doszło parę utworów z nowej płyty, przecież można nadal wyliczyć, kiedy pójść na siku podczas nielubianego utworu, tak samo jak w 2010. Nie zachwycałabym się więc setlistą, Steve też nie był zachwycony :D
Ale zazdroszczę takiego obfitującego w atrakcje roku :P