Jakby go określić? Wspaniały wokalista, Amerykanin pochodzenia kanadyjskiego z wykształceniem muzycznym (od 6 roku życia gra na fortepianie), własnym repertuarem, co najważniejsze skromny, a to, że homoseksualista? To nic nie zmienia.
Panie i panowie, oto sam Rufus Wainwright, mój mistrz. Kiedy go słucham, chce mi się śpiewać razem z nim i co ważne, jego kompozycje są na tyle melodyjne, że bez większych problemów można próbować dorównać mistrzowi.
Pewnie dalej nie wiecie o kim mówię? Jeżeli oglądaliście kiedyś filmy takie jak: Shrek, Across the Universe, Brokeback Mountain, czy jakże lubiany przeze mnie Moulin Rouge, to znacie go i razem z nim czuliście samotność Shreka śpiewając cohenowskie Hallelujah, czy melancholię Paryża nucąc Complainte de la butte.
Jego piosenki nie są skomplikowane, bez żadnych udziwnień i szalonych wokaliz. Prostotą wykonania i skromną i klasyczną aranżacją muzyczną ujmuje za każdym razem, a przynajmniej mnie. Mogę go słuchać bez przerwy i za każdym razem odczuwać te same emocje. Po prostu cichutkie i nastrojowe spectacular spectacular!
Chciałabym, żeby chłopak mi tak śpiewał, a nie tylko wyjadał słodycze....
Buziaki :* :*
E-N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz