2013/09/25

Co może być gorszego niż samotność?



Odpowiedź na to pytanie jest dla mnie tak oczywista, jak to, gdzie mieszkam. Nic, i choć staram się przyrównać wszystko, co znam do pustki, która zwie się samotność - nie znajduję kompletnie nic, co mogłoby się jej równać. Człowiek jest z natury istotą społeczną, potrzebującą do życia drugiego człowieka, prawie tak samo mocno, jak tlenu do oddychania. Walka z pierwotnością, naturą, wmawianie sobie, że jest inaczej - to zwyczajna strata czasu. „Nie śmierć rozdziela ludzi, lecz brak miłości”, powiedział Jim Morrison, wokalista kultowego The Doors. To tak oczywiste stwierdzenie, ale ilu z nas o tym pamięta? Odnalazłam te słowa zaraz, gdy wróciłam z pokazu najnowszego filmu Małgośki Szumowskiej (33 Sceny z życia), W Imię. Myślę, że one świetnie uzupełniają się z tym, o czym chcę dziś opowiedzieć.

W Imię rozpoczyna się na oko, od sceny tak normalnej i codziennej, że nie zapamiętałbym jej, gdyby nie jeden fakt. Przekleństwo za przekleństwem, wulgaryzm na wulgaryzmie, a na dokładkę dzieci. Szumowska na samym wstępie częstuje nas wiadrem zimnej wody i ogłasza, że nie porusza łatwego tematu, a tym samym, nie zamierza koloryzować. Pokazuje wyłącznie smutną prawdę. Od momentu, gdy tylko naszym oczom ukazuje się postać zarośniętego mężczyzny w dresie, uprawiającego aktywny jogging - wiemy, że nie będziemy mieć do czynienia ze zwyczajnym księdzem. Podobnym wyjątkiem jak kapelan, a jednocześnie pokrewną duszą, jest miejscowy „outsider”, Dynia (dla mnie wciąż będący zagadką tego filmu!). Z drugiej strony barykady, mamy zaś zdemoralizowanych chłopców, przebywających w ośrodku dla młodzieży niedostosowanej społecznie, zorganizowanym przez księdza Adama. Jednak to tylko część tego specyficznego otoczenia. Czy cokolwiek będzie tu zwyczajne, chciałoby się zapytać. Tak, mentalność wiejskiej społeczności, która od wieków jest taka sama: nie tolerujemy inności. Jak więc w takim otoczeniu mają odnaleźć się: poszukujący outsider, samotna kobieta, kapłan, który przed problemami uciekł w stan duchowny i zagubieni chłopcy?

Przyglądając się temu obrazowi, nie możemy zatrzymać się na temacie, który zdecydowała się poruszyć Małgośka, a mianowicie homoseksualności, lecz musimy iść trochę dalej. Owszem, film może wzbudzić oburzenie, ale nie to było zamysłem. Mamy dostrzec coś innego. Rozdartego i przerażająco smutnego człowieka ( dobrze ukazuje to scena rozmowy Adama z siostrą, przez Skype’a), księdza, który jest pod podwójną presją. Z jednej strony mamy hermetyczne, wiejskie środowisko, niszczące wszystko, co inne. Z drugiej, sutannę kapłana narzucającą tylko jedną miłość - do Boga. Jako bonus, kapelan dostaje jeszcze niewyobrażalną samotność, która go łamie. W momencie, gdy pragnie jedynie bliskości drugiego człowieka - czasem wystarczy po prostu dla kogoś być, dopadają go ludzkie potrzeby i słabości (imię bohatera - Adam, czy nie ma nam już czegoś sugerować?). Dla wszystkich, którzy po obejrzeniu filmu nie zrozumieją tego, mówię: do cholery, jesteśmy tylko ludźmi!

Film został nagrodzony m.in. na Festiwalu Filmowym Mix Milano w Mediolanie.


Nie wiem czy byłabym sobą, gdybym nie pochwaliła gry aktorskiej. Na samym wstępie powiem, że rozpiera mnie duma, że mamy tak zdolne pokolenie młodych aktorów - patrzę tu na Mateusza Kościukiewicza i Tomka Schuchardta, którzy czarują mnie na ekranie już po raz kolejny! Do dziś analizuję jeszcze postać Dyni, w którego wcielił się Kościukiewicz, stwarzając mu zupełnie niepowtarzalny i własny świat. Świat do którego ciężko jest nam dotrzeć, tak samo jak zrozumieć. Tomek ( absolwent mojego liceum i w dodatku, mogę to chyba powiedzieć, znajomy Verony!) zaś prezentuje nam postać Blondi, chłopca, którego niebezpiecznie opętany wzrok sprawia, że momentami bałam się. Jednak przede wszystkim na oklaski zasługuje Andrzej Chyra, który wcielił się w postać księdza Adama. Nadając mu wiele ludzkich, grzesznych cech, kreuje tą unikatową postać w sposób, który ciekawi, pociąga za sobą, zastanawia, w końcu sprawia, że zaczynamy rozumieć.

Małgosia Szumowska z Andrzejem i Mateuszem.

W Imię to film, który nie pozostawia nas z oczywistym zakończeniem, jak jest to na przykład, w przypadku komedii. Małgosia urywa w takim momencie, że zostawia nam pole do interpretacji i wykreowania własnego zakończenia historii. Nie ogranicza nas i nie prowadzi na łatwiznę, ale zmusza do zastanowienia się, przyjścia do domu i porozmawiania o filmie, bo jest o czym. Świat przedstawiony, bohaterowie i ich słabości, kłopoty, realia życia na prowincji - to tylko barwne tło dla tego, co kryje się głębiej. Co takiego? Samotność pisana przez duże „s”. Czasem warto odwrócić wzrok od tego, co przyciąga masę i spojrzeć tam, gdzie nie patrzy nikt.

Post o najlepszych płytach ubiegłego roku tworzy się, ale ten film wpadł tak nagle i musiałam spisać odczucia. Jest bardzo dobry i zasługuję na trochę uwagi.
(P.s. Dla tych, którzy twierdzą, że polska kinematografia nie ma nic dobrego do zaoferowania. Ma.)

Trzymajcie się ciepło.


Passionflooower

1 komentarz:

  1. muszę zobaczyć ten film, btw Wera - dobra notka ;] a co do Tomka, to bardziej znajomy H, bo chociaż mieszkał na jej dzielni, dla mnie to brat koleżanki ze szkoły ;p

    OdpowiedzUsuń