Dzisiaj chciałabym odejść od tego, o czym do tej pory
pisałam – o banałach łatwych i przyjemnych. Okazuje się, że jeżeli włoży się
trochę trudu w coś co się robi, to też może stać się przyjemne.
Weźmy sobie na przykład taką książkę. Książka wcale nie jest
łatwa ani przyjemna. Żadna. Jest duża, twarda, gruba, a jeżeli ktoś namarnował
na nią sporo drzew i tuszu, to nawet i ciężka. A nie mówiąc już o tych w
twardej lakierowanej oprawie. Nie można ich włożyć do torebki, bo będzie za
ciężko, a poza tym mogło by się tam zmieścić jeszcze jedno lusterko, albo
szczotka i rękawiczki, które w kryzysowej sytuacji przydadzą się o wiele
bardziej. O, albo słuchawki do telefonu. Przecież o wiele łatwiej jest słuchać
muzyki niż dźwigać, a już nie mówiąc o czytaniu. Po prostu katastrofa!
Na szczęście co jakiś czas można spotkać jakiegoś
masochistę, który utrzymuje że lubi czytać, nawet te cegły. Kolejnym szczęściem
jest to, że wydawnictwa ostatnimi czasy starają się nie produkować lakierowanych
cegieł do leżenia na półce. (Mówię tu o tych do czytania, bo np. ciężki atlas
geograficzny ze wspaniałymi mapami, na dobrym jakościowo papierze, to bajka.)
Oczywiście to nie ze względu na czytelnika, któremu o wiele bardziej chce się
czytać, kiedy książkę może trzymać w dłoni, która mu nie „więdnie” po
3 minutach, ale ze względów ekonomicznych.
Jakiś czas temu, dobrych kilka miesięcy, miała premierę ostatnia książka Paula
Austera Sunset Park, znana pewnie niektórym biała okładka z twarzą
przystojnego mężczyzny, z półek księgarń. Wtedy też, chociaż chyba trochę wcześniej, w wieczornych audycjach radiowej
Trójki zaczęto ją czytać. Z ciekawością wysłuchałam jednego lub dwóch
fragmentów tej książki, bo później nie wytrzymałam i musiałam ją kupić. Kiedy
tylko zobaczyłam Ją na półce pobliskiego Empiku moje serce zamarło.
Była taka piękna, a jednocześnie tak ascetyczna i zero połysku na okładce (matowy
lakier, ach cóż za wspaniały wynalazek). Z podekscytowaniem włożyłam nowy
nabytek o torby i wyciągnęłam słuchawki (a co!), ale kiedy dotarłam do domu i
otworzyłam pierwszą stronę, oddałam się jej w całości. Z tego co pamiętam, to nawet jeździła
codziennie ze mną do szkoły.
Książka opowiada o losach 5 młodych bohaterów, którzy próbują
odnaleźć siebie we współczesnym świecie. Niby banał, ale Auster ma tak
fantastyczny sposób pisania, że nawet blask Nowego Jorku, gdzie dzieje się
główna akcja powieści, zostaje zasnuty dawką współczesnej szarości i
cierpienia, które musi ponieść człowiek na drodze ku odnalezieniu własnego
miejsca, miłości i szczęścia.
Książka ujmuje, ponieważ bohaterowie są na tyle rozbudowani
i ucieleśnieni, że chyba każdy młody człowiek może odnaleźć w nich cząstkę
siebie i spróbować się przenieść w ich świat i zastanowić się: co ja bym
zrobił/a na ich miejscu? To jest niesamowita refleksja, zwłaszcza kiedy pozna
się ich historię, kiedy to 4 bohaterów wprowadza się do opuszczonego domu
niedaleko brooklyńskiego Sunset Park.
Jest to dopiero pierwsza książka Paula Austera , którą
przeczytałam, ale zaopatrzyłam się już w następną : Podróże po skryptorium, a w
planach mam jeszcze Trylogię nowojorską,
więc do pracy, rodacy!
Czytać książki, mugole!
mnie też zainteresowałaś nią :D ostatnio żyję e-bookami, co tam oczy jeszcze młode
OdpowiedzUsuń