Jeeeść!
Od niedawna mam mocne postanowienie – spróbowanie jak
najwięcej potraw i produktów dziwnych, ale spożywczych. Dlatego nie czekając aż góra przyjdzie do Mahometa, pobiegłam do
najbliższego sklepu z produktami zagranicznymi.
Napadłam na swój ulubiony dział azjatycki i nie tylko zrobiłam
klasyczne zakupy (taki tam makaron z fasoli mung i sosik słodko-kwaśny, ofc made in China), ale i dorwałam
kilka ciekawych kąsków.
Na pierwszy ogień poszły zupki błyskawiczne. Są
łatwe w przygotowaniu i przepyszne, a co ważne nie kosztują zbyt wiele, więc
można poszaleć w smakach. Oczywiście, o wiele lepiej pójść do normalnej
restauracji i coś sobie tam wybrać. Tylko po co?! Tak więc wybrałam tajską
zupkę i smaku zielonego curry i pikantną słodko-kwaśne danie z makaronem o
smaku krewetkowym.
Smak pierwszego jest niesamowity- na początku piekielnie ostry, ale
później język się przyzwyczaja i dopiero można spokojnie zjeść. Kiedy kupiłam
po raz pierwszy zupkę krewetkową (bo tym razem zrobiłam to świadomie) i zadowoleniem zrobiłam sobie w miseczce, nie
byłam świadoma, co mnie czeka. Kiedy zjadłam pierwszą łyżkę, mój przełyk chciał
opuścić swoje normalnie miejsce i wziąć prysznic. Na szczęście nic takiego stać
się nie mogło, więc szybko musiałam znaleźć butelkę wody i kontynuować obiad.
To nic nie dało.
Ale przecież nie można dać się pokonać
zupce z Tajlandii!
Wtedy musiałam sięgnąć po ostatnią deskę ratunku. To był mój
pierwszy raz, kiedy zupę z makaronem zagryzałam bułką… ale podziałało!
Kosmiczne doświadczenie.
Później na tapetę poszły napoje. Pośród zielonych herbat i
soków aloesowych dopatrzyłam się napoju, którego nie potrafiłam połączyć z
czymkolwiek co znałam. Albowiem był to napój z Tamaryndowca.
Yyy… czego? No właśnie! I o to chodzi! Wrażenia są
niesamowite. Wzrokowe- bardzo- barwa brunatnej zawiesiny nie zachwyca, zapach-
specyficzny, ale nie odrzucający, smak- niepowtarzalny. Gorąco polecam na
zimno- super orzeźwia mniam, mniam,
mniam.....
Na końcu wskoczyłam jeszcze do alejki ze słodyczami w
poszukiwaniu japońskich paluszków Pocky. Niestety słuch po nich tam zaginął,
ale za to trafiłam na nieznane mi wcześniej cukierki imbirowe.
Myślałam, że będą to zwykłe landrynki, a tu ku mojemu
zaskoczeniu cukierki są prawie jak żelki o przepysznym mocnym smaku imbiru. Jak
doczytałam na opakowaniu, to wyprodukowano je w Pasuruanie (wschodnia część
wyspy Jawa, dla niezorientowanych – w Indonezji) i gdy poszperałam w intrenecie,
to okazało się, że region ten specjalizuje się w produktach imbirowych, więc
chyba dobrze trafiłam.
Jeżeli macie jakieś inne, ciekawe doświadczenia smakowe, to
podzielcie się nimi! Na razie mam jeszcze w planach samodzielnie sporządzenie
onigiri, ryżowego, tradycyjnego przysmaku japońskiego, a może kiedyś nawet
sushi…
Buziaki :*
odważnie :D a na sushi idziemy już od 3 lat chyba... już nic nie mów na ten temat
OdpowiedzUsuńOstatnio znalazłam kurs przygotowywania sushi z żywym kucharzem ;P i może się skuszę...
UsuńNapój brzmi przepysznie i jak tylko znajdę to kupię. A co do doświadczeń to kuchnia azjatycka słynie z dziwnych rzeczy. Ale nie chyba każdy kraj ma coś dziwnego do jedzenia. Tak więc i w Szwecji jako przysmak, i tutaj nie wiem czy dać cudzysłów czy nie, są popularne zgniłe śledzie. Mój ojciec przekonany, że muszą być pyszne skoro są w prawie każdym lepszym supermarkecie w tym kraju zakupił jedną puszkę. I to był błąd. Ale kontynnujmy. Razem ze znajomymi podjęliśmy wyzwanie spożycia owego "przysmaku". Już po otworzeniu puszki (zajęło to nam z jakieś pół godziny) uciekliśmy jak najdalej i postanowiliśmy odszukać zimną wodę, oraz coś o ładnym zapachu. Jednak nie wycofaliśmy się i powiedzieliśmy sobie, że zapach to nie wszystko. Wyjęliśmy więc pierwszego śledzia, o ile tak można to nazwać bo wyglądem tego nie przypominał. Szara, niekształtna masa tak chyba można to określić, aby nie zwymiotować na samo wyobrażenie. I smak...sama nie wiem jak go opisać. W każdym razie po malutkim kawałeczku nasz żołądek powiedział stanowczo "Nigdy więcej, dajcie wody". Puszka została zutylizowana i pozostało tylko wspomnienie, na które inni odpowiadają śmiechem, a my motylkami w żołądku. Tyle w sprawie dziwacznego jedzenia.
OdpowiedzUsuń