2013/03/25

Otwórzmy swe kubki smakowe!

Jeeeść!


Od niedawna mam mocne postanowienie – spróbowanie jak najwięcej potraw i produktów dziwnych, ale spożywczych. Dlatego nie czekając  aż góra przyjdzie do Mahometa, pobiegłam do najbliższego sklepu z produktami zagranicznymi.

Napadłam na swój ulubiony dział azjatycki i nie tylko zrobiłam klasyczne zakupy (taki tam makaron z fasoli mung i sosik słodko-kwaśny, ofc made in China), ale i dorwałam kilka ciekawych kąsków.

Na pierwszy ogień poszły zupki błyskawiczne. Są łatwe w przygotowaniu i przepyszne, a co ważne nie kosztują zbyt wiele, więc można poszaleć w smakach. Oczywiście, o wiele lepiej pójść do normalnej restauracji i coś sobie tam wybrać. Tylko po co?! Tak więc wybrałam tajską zupkę i smaku zielonego curry i pikantną słodko-kwaśne danie z makaronem o smaku krewetkowym. 
Smak pierwszego jest  niesamowity- na początku piekielnie ostry, ale później język się przyzwyczaja i dopiero można spokojnie zjeść. Kiedy kupiłam po raz pierwszy zupkę krewetkową (bo tym razem zrobiłam to świadomie) i zadowoleniem zrobiłam sobie w miseczce, nie byłam świadoma, co mnie czeka. Kiedy zjadłam pierwszą łyżkę, mój przełyk chciał opuścić swoje normalnie miejsce i wziąć prysznic. Na szczęście nic takiego stać się nie mogło, więc szybko musiałam znaleźć butelkę wody i kontynuować obiad.
To nic nie dało.
Ale przecież nie można dać się pokonać zupce z Tajlandii!
Wtedy musiałam sięgnąć po ostatnią deskę ratunku. To był mój pierwszy raz, kiedy zupę z makaronem zagryzałam bułką… ale podziałało! Kosmiczne doświadczenie.

Później na tapetę poszły napoje. Pośród zielonych herbat i soków aloesowych dopatrzyłam się napoju, którego nie potrafiłam połączyć z czymkolwiek co znałam. Albowiem był to napój z Tamaryndowca.
Yyy… czego? No właśnie! I o to chodzi! Wrażenia są niesamowite. Wzrokowe- bardzo- barwa brunatnej zawiesiny nie zachwyca, zapach- specyficzny, ale nie odrzucający, smak- niepowtarzalny. Gorąco polecam na zimno- super orzeźwia  mniam, mniam, mniam.....

Na końcu wskoczyłam jeszcze do alejki ze słodyczami w poszukiwaniu japońskich paluszków Pocky. Niestety słuch po nich tam zaginął, ale za to trafiłam na nieznane mi wcześniej cukierki imbirowe.
Myślałam, że będą to zwykłe landrynki, a tu ku mojemu zaskoczeniu cukierki są prawie jak żelki o przepysznym mocnym smaku imbiru. Jak doczytałam na opakowaniu, to wyprodukowano je w Pasuruanie (wschodnia część wyspy Jawa, dla niezorientowanych – w Indonezji) i gdy poszperałam w intrenecie, to okazało się, że region ten specjalizuje się w produktach imbirowych, więc chyba dobrze trafiłam.


Jeżeli macie jakieś inne, ciekawe doświadczenia smakowe, to podzielcie się nimi! Na razie mam jeszcze w planach samodzielnie sporządzenie onigiri, ryżowego, tradycyjnego przysmaku japońskiego, a może kiedyś nawet sushi…


Buziaki :*

3 komentarze:

  1. odważnie :D a na sushi idziemy już od 3 lat chyba... już nic nie mów na ten temat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio znalazłam kurs przygotowywania sushi z żywym kucharzem ;P i może się skuszę...

      Usuń
  2. Napój brzmi przepysznie i jak tylko znajdę to kupię. A co do doświadczeń to kuchnia azjatycka słynie z dziwnych rzeczy. Ale nie chyba każdy kraj ma coś dziwnego do jedzenia. Tak więc i w Szwecji jako przysmak, i tutaj nie wiem czy dać cudzysłów czy nie, są popularne zgniłe śledzie. Mój ojciec przekonany, że muszą być pyszne skoro są w prawie każdym lepszym supermarkecie w tym kraju zakupił jedną puszkę. I to był błąd. Ale kontynnujmy. Razem ze znajomymi podjęliśmy wyzwanie spożycia owego "przysmaku". Już po otworzeniu puszki (zajęło to nam z jakieś pół godziny) uciekliśmy jak najdalej i postanowiliśmy odszukać zimną wodę, oraz coś o ładnym zapachu. Jednak nie wycofaliśmy się i powiedzieliśmy sobie, że zapach to nie wszystko. Wyjęliśmy więc pierwszego śledzia, o ile tak można to nazwać bo wyglądem tego nie przypominał. Szara, niekształtna masa tak chyba można to określić, aby nie zwymiotować na samo wyobrażenie. I smak...sama nie wiem jak go opisać. W każdym razie po malutkim kawałeczku nasz żołądek powiedział stanowczo "Nigdy więcej, dajcie wody". Puszka została zutylizowana i pozostało tylko wspomnienie, na które inni odpowiadają śmiechem, a my motylkami w żołądku. Tyle w sprawie dziwacznego jedzenia.

    OdpowiedzUsuń