2013/02/08

Hurts like heaven

Hej! Z tej strony pisze do Was czwarta z dotychczasowych autorek.
Przyznam szczerze, znalezienie odpowiedniego nastroju/ inspiracji/ whatever do napisania mojego pierwszego posta, zajęło mi odrobinę więcej czasu niż moim koleżankom, ale jak to się mówi "co nagle to po diable" (na pewno w odniesieniu do mnie). 
Dziś, powiedzmy, że przez kumulację różnych czynników zdecydowałam się w końcu zacząć tę przygodę. Nie mam zwyczaju mówienia o sobie, jestem zdania, że poprzez to co będę miała do przekazania, może uda mi się zdobyć czyjąś sympatię czy zainteresowanie tym czym chcę się podzielić.

Postanowiłam, że dziś będzie o Hurts. Trochę pod wpływem impulsu po tym jak zobaczyłam na youtube filmy z wczorajszego koncertu w Londynie.
Wiadomo nie od dziś, (tzn. Ci co mnie znają wiedzą) że ten brytyjski band to jeden z moich ulubionych zespołów. Wszystko zaczęło się jakoś wiosną 2011, koleżanka poleciła mi płytę i do dziś pozostaję pod urokiem wokalu Theo Hutchcrafta i gry Adama Andersona, nie zamierzając ich chyba nigdy "opuścić". Pierwszy raz zobaczyłam ich live na Openerze, potem nie opuściłam już żadnego koncertu w Polsce. Koncert na MPT w Poznaniu i dość kameralny występ na zaproszenie HP w Warszawie.
Wszystko co powiązane z Hurts nieustannie zawsze mnie intryguje, zwłaszcza ich historia. Można powiedzieć, że wymarzyli to, gdzie dziś się znajdują i popierając te marzenia ciężką pracą, mogą dziś dzielić się swoją muzyką. Ich pierwsza płyta Happiness okazała się przepustką do większej publiczności. Niesamowity jest dla mnie ich stosunek do fanów, oni na prawdę robią to w czym są dobrzy i sprawia im to wielką przyjemność, że ludzie też to czują. Zawsze podkreślają to w wywiadach, podczas koncertów. (A do tego jak Ci dwaj młodzi dżentelmeni wyglądają!)

 Zdjęcie pochodzi z sesji zdjęciowej promującej płytę Exile (źr. official Hurts fan facebook page)

Powracając do najnowszych wydarzeń, londyński koncert był startem ich drugiej trasy po Europie. Nowy krążek Exile czeka na premierę 11 marca. Zespół zrobił małą przedpremierę, ukazując już utwory The Road i Miracle. Do drugiego powstał także teledysk, który pojawił się na youtube w ten poniedziałek, a kilka dni później równie niespodziewanie zniknął z sieci pozostawiając po sobie jedynie ślad w postaci pytań (i oczywiście ślad w pamięci tych, którzy mieli szczęście go obejrzeć). Istotnie w przeddzień premiery płyty i wyruszenia w nową trasę, wokół klipu i samego zespołu powstało niemałe zamieszanie. Jednak moim zdaniem, wszystko to tylko potęguje atmosferę wokół Hurts. Ja osobiście czekam nie tylko na album, ale też na marcowy koncert. Zespół wystąpi już 20 marca w teatrze Palladium w Warszawie. (Bilety zostały już wyprzedane). Ma być mocniej, ostrzej. Sam materiał, jak przyznają Theo i Adam w wywiadach, był tworzony bardziej z myślą o występach live. Kierunek w jakim idą, nasuwa mi na myśl ich poprzednia formację Daggers. Chyba właśnie to im w duszy gra. Teraz gdy są bardziej pewni siebie i bardziej rozwinięci muzycznie niż kilka lat temu, pokazują swoje kolejne oblicze. Po obejrzeniu relacji z wczorajszego występu stwierdzam, że to na prawdę  może się udać.

Niecierpliwie czekam na te dni, o których wyżej wspomniałam.
A czy wśród Was jest jakiś miłośnik Hurts? A może ktoś z Was także wybiera się do Warszawy? Śmiało komentujcie.
Wkrótce znowu się odezwę. Miłego wieczoru.
Pozdrawiam,
V.

1 komentarz:

  1. to prawda, jest BARDZO różnorodnie, już chcę mieć płytę w łapkach!
    fajnie gdyby znowu na openera wrócili..

    OdpowiedzUsuń