Postanowiłam się w końcu zebrać i napisać dla Was jakąś
relację z jednego z moich koncertowych wyjazdów w tym roku. Było naprawdę super
i mam nadzieję, że uda mi się choć odrobinę oddać klimat tej imprezy…
W dniach 12 – 14
lipca miałam okazję być na festiwalu REGGAELAND w Płocku ( swoją drogą bardzo
ładne miasto! Z niesamowitą plażą nad Wisłą).
Moje festiwalowe zdobycze |
płockie lwy na karnecie |
Jak dowiedziałam się o tym wydarzeniu i dlaczego zdecydowałam
się pojechać?
Wszystko to za sprawą bardzo charyzmatycznego
kolegi, którego poznałam w zeszłym roku w Jarocinie i który dużo opowiadał mi o
tym festiwalu. Wtedy też obiecałam mu, że za rok przyjadę do Płocka, a że
wyszło tak, że nie wymieniliśmy się żadnym namiarem, po cichu liczyłam, że go
tam spotkam, co też przeważyło szalę wyjazdu… Jednakże jak to ze mną bywa, w
końcu zapomniałam o tym i tak wszystko zostało odłożone na ostatnią chwilę. W
końcu, kilka dni przed Reggaelandem, mimo małych przeciwności losu, spakowałam
się i wyjechałam (tutaj podziękowania dla mojej genialnej ekipy – bez Was nie
byłoby mnie tam).
Na wstępie zacznę od
tego, że nie jestem OGROMNYM fanem muzyki reggae, ale nie jest mi ona też
obojętna. Lubię posłuchać reggae, bo zawsze nastraja mnie pozytywnie i poprawia
humor. Wywołuje tzw. pozytywne wibracje, poza tym na takim festiwalu jeszcze
nie byłam, a wyzwania to moja specjalność. Ale do szczegółów!...
Starając się
spojrzeć na to w miarę obiektywnie, nie mogę nic zarzucić temu festiwalowi!
Przez trzy dni poznałam kilku zwariowanych ludzi, świetnie się bawiłam i przede
wszystkim żyłam muzyką reggae! Ale troszkę konkretów… Za karnet na 3-dniowy
festiwal z polem namiotowym zapłaciłam czterdzieści złoty ( czyż to nie aż
śmieszne?!) – pierwszy plus. Następny to oczywiście atmosfera imprezy. Morze
przyjaźnie nastawionych ludzi, warsztaty
muzyczne na Starym Mieście, projekcje filmu „Marley”, degustacja kuchni
jamajskiej, relaks na leżakach na plaży lub kąpiel w zalewie przy Wiśle… Idąc
tym tropem nie mogę pominąć wzmianki o strefie gastronomicznej, w której każdy
mógł zjeść coś smakowitego ( tak, my wegetarianie nie musieliśmy przymierać
głodem ). Poza tym na terenie festiwalu było rozbitych kilkanaście kramów z
różnymi pamiątkami i gadżetami reggae ( mega fajna sprawa, aż sama skusiłam się
na plecioną bransoletkę ).
Hm, a co na minus?
Po dłuższym namyślę nasuwa mi się tylko pogoda, która nie szczędziła nam
deszczu, do tego stopnia, że przyjemny upał zagościł dopiero w niedzielę ( na
całe szczęście namioty to przeżyły! Swoją drogą, gdy sięgam pamięcią wstecz, to
jedne z najlepszych koncertów przeżyłam w deszczu...). Jednak nawet to nie było
w stanie przepędzić ludzi z plaży pod sceną! A to z kolei za sprawą
występujących tam, energetycznych wokalistów królującej muzyki reggae.
Scenę główną
otworzył występ grupy Podwórkowi Huliganii,
grającej ska połączone z punk rockiem. Jak dla mnie – świetne, mocne,
energiczne otwarcie ( ach, miło było popogować dla odmiany w piasku ).
Jednak szybko
okazało się, że była to jedynie rozgrzewka przed nadciągającymi rytmami Jahcoustix. Jak się dowiedziałam po
powrocie do domu, jest to jeden z najzdolniejszych europejskich twórców reggae
młodego pokolenia ( nie dziwię się teraz, że jego występ był tak dobry! ), a
ostatnia płyta „Crossroads” wydana w 2010 trafiła na pierwsze miejsce listy Amazon
Reggae Sales Chart. Ten występ przypomniał mi za co tak bardzo lubię tę
muzykę. Ogromne zaskoczenie na plus! (
na pewno trafią do mojego odtwarzacza ).
Natomiast grupą,
która całkowicie skradła moje serce było występujące po Jahcoustix, The Selecter. Wspaniali, nieziemsko pozytywni,
oryginalni, zakręceni, czarujący, tworzący magiczny klimat. Jest to legenda
europejskiego ska i jeden z pionierów
rozwijającej się w latach 80. sceny
2 Tone. Jednakże na moje ucho
i oko cały sekret tkwi w charyzmatycznej Pauline Black, wokalistce która swoim
głębokim głosem łączy melodyjne ska z punk rockiem, rocksteady i reggae. W dodatku zakochałam się w jej scenicznym
image’u!
Pauline Black, The Selecter
Ciekawym i
magnetycznym występem uraczyli nas również Karamelo
Santo. Zespół z muzyką samą zapraszającą do tańca w strugach lipcowego deszczu.
Formację słyszałam pierwszy raz, ale od razu wpadli mi w ucho. Warci sprawdzenia
i przesłuchania, a nóż spodoba się i Wam!
Na uwagę zasługują
też przedstawiciele polskiej sceny reggae, w tym Jafia Namuel, Transmisja i
Jamal, na których koncertach miałam okazję świetnie się bawić. Grupa Jafia Namuel miała okazję zamykać dzień
pierwszy. Było dobrze, ale jak dla mnie chłopakom zabrakło trochę energii,
którą kipiało show The Selecter. Mimo
to, muzycy dali radę, bo nawet zacinający mocno deszcz nie przepędził ludzi
spod sceny. Występ Transmisji otworzył zaś sobotnie koncertowanie.
I znów zostałam pozytywnie zaskoczona. Wbrew wszystkiemu, transmitowana była
jedynie pozytywna energia i zabawa! Tego samego dnia, przed gwiazdą wieczoru,
wystąpił też Jamal. Dobrze znane
hity, ale i świetny kontakt z tłumem, zapewniły wokaliście sukces w relacji z
publiką oraz wyniosły jego występ do grona najlepszych reggaelandowych
koncertów ( bez problemu można było to wywnioskować po natężeniu owacji ).
W tak gorącej
atmosferze Płock powitał Shaggy’ego, jedną
z największych gwiazd gatunków reggae i dancehall, która przebiła się do grona
słuchaczy na całym świecie. Jamajczyk na scenie przypominał istny wulkan energii,
co chwila skacząc i zmieniając miejsce, oraz racząc nas swoją polszczyzną
podczas wymawiania jakże trudnej nazwy - Płock („plag/plok” – tak przynajmniej
słyszałam ). Poza tym Shaggy razem z Rayvon zaskakiwali nas, co chwila biorąc
na warsztat największe hity i tworząc z nich muzyczny miszmasz ( m.in. Satisfaction). Koncert spełnił
chyba oczekiwania, dziko bawiącego się tłumu, bo nikt nie pozostał obojętny na
płynącą ze sceny muzykę. Nawet samemu Shaggy’emu
tak się spodobał klimat, że po swoim występie wbił się na scenę soundsystemów,
gdzie bawił się przez resztę wieczoru, a z nim kilka tysięcy ludzi! Podobało mi
się show stworzone przez Jamajczyka, jednak nie przebił moich faworytów z The Selecter. Mimo to, wielki szacunek
dla niego.
Na koniec, w
ramach podsumowania mam dla Was parę
liczb… Tegoroczna edycja była już 8 i jak na razie największą odsłoną
Reggaelandu. Na 3 scenach festiwalu mogliśmy zobaczyć ponad 50 wykonawców. Jak
podają organizatorzy, podczas 3 dni bawiło się 12 tysięcy ludzi, co
bezapelacyjnie stanowi rekord! Wniosek jest prosty. Ta niebezpiecznie
zaraźliwa, pozytywna muzyka podbija coraz więcej serc, a ten fakt niesamowicie
cieszy ( i to nie tylko mnie ).
Tak oto mogę uznać
mój pierwszy festiwal reggae za udany! Mam cichą nadzieję, że za rok Reggaeland
przebije swój sukces i przyciągnie jamajskimi rytmami jeszcze więcej miłośników
dobrego brzmienia, a my spotkamy się na płockiej plaży już w lipcu!
Bywajcie!
Passionflooower (Mary)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz