2013/07/24

Reggae... reggae... Reggaeland!

   Postanowiłam się w końcu zebrać i napisać dla Was jakąś relację z jednego z moich koncertowych wyjazdów w tym roku. Było naprawdę super i mam nadzieję, że uda mi się choć odrobinę oddać klimat tej imprezy…

   W dniach 12 – 14 lipca miałam okazję być na festiwalu REGGAELAND w Płocku ( swoją drogą bardzo ładne miasto! Z niesamowitą plażą nad Wisłą).


Moje festiwalowe zdobycze
płockie lwy na karnecie



Jak dowiedziałam się o tym wydarzeniu i dlaczego zdecydowałam się pojechać?

   Wszystko to za sprawą bardzo charyzmatycznego kolegi, którego poznałam w zeszłym roku w Jarocinie i który dużo opowiadał mi o tym festiwalu. Wtedy też obiecałam mu, że za rok przyjadę do Płocka, a że wyszło tak, że nie wymieniliśmy się żadnym namiarem, po cichu liczyłam, że go tam spotkam, co też przeważyło szalę wyjazdu… Jednakże jak to ze mną bywa, w końcu zapomniałam o tym i tak wszystko zostało odłożone na ostatnią chwilę. W końcu, kilka dni przed Reggaelandem, mimo małych przeciwności losu, spakowałam się i wyjechałam (tutaj podziękowania dla mojej genialnej ekipy – bez Was nie byłoby mnie tam).

   Na wstępie zacznę od tego, że nie jestem OGROMNYM fanem muzyki reggae, ale nie jest mi ona też obojętna. Lubię posłuchać reggae, bo zawsze nastraja mnie pozytywnie i poprawia humor. Wywołuje tzw. pozytywne wibracje, poza tym na takim festiwalu jeszcze nie byłam, a wyzwania to moja specjalność. Ale do szczegółów!...

   Starając się spojrzeć na to w miarę obiektywnie, nie mogę nic zarzucić temu festiwalowi! Przez trzy dni poznałam kilku zwariowanych ludzi, świetnie się bawiłam i przede wszystkim żyłam muzyką reggae! Ale troszkę konkretów… Za karnet na 3-dniowy festiwal z polem namiotowym zapłaciłam czterdzieści złoty ( czyż to nie aż śmieszne?!) – pierwszy plus. Następny to oczywiście atmosfera imprezy. Morze przyjaźnie nastawionych ludzi,  warsztaty muzyczne na Starym Mieście, projekcje filmu „Marley”, degustacja kuchni jamajskiej, relaks na leżakach na plaży lub kąpiel w zalewie przy Wiśle… Idąc tym tropem nie mogę pominąć wzmianki o strefie gastronomicznej, w której każdy mógł zjeść coś smakowitego ( tak, my wegetarianie nie musieliśmy przymierać głodem ). Poza tym na terenie festiwalu było rozbitych kilkanaście kramów z różnymi pamiątkami i gadżetami reggae ( mega fajna sprawa, aż sama skusiłam się na plecioną bransoletkę ).


A tak prezentował się festiwal i scena główna z góry

   Hm, a co na minus? Po dłuższym namyślę nasuwa mi się tylko pogoda, która nie szczędziła nam deszczu, do tego stopnia, że przyjemny upał zagościł dopiero w niedzielę ( na całe szczęście namioty to przeżyły! Swoją drogą, gdy sięgam pamięcią wstecz, to jedne z najlepszych koncertów przeżyłam w deszczu...). Jednak nawet to nie było w stanie przepędzić ludzi z plaży pod sceną! A to z kolei za sprawą występujących tam, energetycznych wokalistów królującej muzyki reggae.

   Scenę główną otworzył występ grupy Podwórkowi Huliganii, grającej ska połączone z punk rockiem. Jak dla mnie – świetne, mocne, energiczne otwarcie ( ach, miło było popogować dla odmiany w piasku ).

   Jednak szybko okazało się, że była to jedynie rozgrzewka przed nadciągającymi rytmami Jahcoustix. Jak się dowiedziałam po powrocie do domu, jest to jeden z najzdolniejszych europejskich twórców reggae młodego pokolenia ( nie dziwię się teraz, że jego występ był tak dobry! ), a ostatnia płyta „Crossroads” wydana w 2010 trafiła na pierwsze miejsce listy  Amazon Reggae Sales Chart. Ten występ przypomniał mi za co tak bardzo lubię tę muzykę. Ogromne zaskoczenie na  plus! ( na pewno trafią do mojego odtwarzacza ).

   Natomiast grupą, która całkowicie skradła moje serce było występujące po Jahcoustix, The Selecter. Wspaniali, nieziemsko pozytywni, oryginalni, zakręceni, czarujący, tworzący magiczny klimat. Jest to legenda europejskiego ska i jeden z pionierów  rozwijającej się w latach 80. sceny  2 Tone. Jednakże na moje ucho i oko cały sekret tkwi w charyzmatycznej Pauline Black, wokalistce która swoim głębokim głosem łączy melodyjne ska z punk rockiem, rocksteady i reggae.  W dodatku zakochałam się w jej scenicznym image’u!

Pauline Black, The Selecter

   Ciekawym i magnetycznym występem uraczyli nas również Karamelo Santo. Zespół z muzyką samą zapraszającą do tańca w strugach lipcowego deszczu. Formację słyszałam pierwszy raz, ale od razu wpadli mi w ucho. Warci sprawdzenia i przesłuchania, a nóż spodoba się i Wam!

   Na uwagę zasługują też przedstawiciele polskiej sceny reggae, w tym Jafia Namuel, Transmisja i Jamal, na których koncertach miałam okazję świetnie się bawić. Grupa Jafia Namuel miała okazję zamykać dzień pierwszy. Było dobrze, ale jak dla mnie chłopakom zabrakło trochę energii, którą kipiało show The Selecter. Mimo to, muzycy dali radę, bo nawet zacinający mocno deszcz nie przepędził ludzi spod sceny. Występ Transmisji otworzył zaś sobotnie koncertowanie. I znów zostałam pozytywnie zaskoczona. Wbrew wszystkiemu, transmitowana była jedynie pozytywna energia i zabawa! Tego samego dnia, przed gwiazdą wieczoru, wystąpił też Jamal. Dobrze znane hity, ale i świetny kontakt z tłumem, zapewniły wokaliście sukces w relacji z publiką oraz wyniosły jego występ do grona najlepszych reggaelandowych koncertów ( bez problemu można było to wywnioskować po natężeniu owacji ).

    W tak gorącej atmosferze Płock powitał Shaggy’ego, jedną z największych gwiazd gatunków reggae i dancehall, która przebiła się do grona słuchaczy na całym świecie. Jamajczyk na scenie przypominał istny wulkan energii, co chwila skacząc i zmieniając miejsce, oraz racząc nas swoją polszczyzną podczas wymawiania jakże trudnej nazwy - Płock („plag/plok” – tak przynajmniej słyszałam ). Poza tym Shaggy razem z Rayvon zaskakiwali nas, co chwila biorąc na warsztat największe hity i tworząc z nich muzyczny miszmasz ( m.in. Satisfaction). Koncert spełnił chyba oczekiwania, dziko bawiącego się tłumu, bo nikt nie pozostał obojętny na płynącą ze sceny muzykę. Nawet samemu Shaggy’emu tak się spodobał klimat, że po swoim występie wbił się na scenę soundsystemów, gdzie bawił się przez resztę wieczoru, a z nim kilka tysięcy ludzi! Podobało mi się show stworzone przez Jamajczyka, jednak nie przebił moich faworytów z The Selecter. Mimo to, wielki szacunek dla niego.

   Na koniec, w ramach  podsumowania mam dla Was parę liczb… Tegoroczna edycja była już 8 i jak na razie największą odsłoną Reggaelandu. Na 3 scenach festiwalu mogliśmy zobaczyć ponad 50 wykonawców. Jak podają organizatorzy, podczas 3 dni bawiło się 12 tysięcy ludzi, co bezapelacyjnie stanowi rekord! Wniosek jest prosty. Ta niebezpiecznie zaraźliwa, pozytywna muzyka podbija coraz więcej serc, a ten fakt niesamowicie cieszy ( i to nie tylko mnie ).






   Tak oto mogę uznać mój pierwszy festiwal reggae za udany! Mam cichą nadzieję, że za rok Reggaeland przebije swój sukces i przyciągnie jamajskimi rytmami jeszcze więcej miłośników dobrego brzmienia, a my spotkamy się na płockiej plaży już w lipcu!

Bywajcie!

Passionflooower (Mary)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz